Jolanta Fraszyńska teraz w końcu jest szczęśliwa! Zapomniała o traumie z dzieciństwa!
Jolanta Fraszyńska (49 l.) została aktorką, by zaimponować ojcu, który się nią nie interesował. Dziś już niczego nie udowadnia i w końcu umie wymagać od innych.
"Wolę przyglądać się życiu, niż je oceniać" - wyznaje w wywiadzie dla "Twojego Stylu" Jolanta Fraszyńska.
Dodaje też, że dziś umie już być ze sobą w zgodzie. Nie udowadnia światu, że warto ją kochać i szanować. Poczucie wstydu, bycia gorszą - odeszło. Pomogły terapie i czas, który leczy wszystkie rany. Dzieciństwo spędziła w Mysłowicach, gdzie wszyscy się znali. Jolę i jej starszą siostrę Kasię mama urodziła jako nastolatka.
Utrzymywała córki, pracując od czternastego roku życia w zakładzie fryzjerskim rodziców. Jola zapamiętała mamę jako piękną, zadbaną kobietę, która upina klientom misterne loki. Czuła jednak, że mimo uśmiechu na twarzy Krystyna Fraszyńska nie jest szczęśliwa.
Jej trzej bracia mieli możliwość zdobycia wykształcenia, ona musiała prać ręczniki. Przez nieudane związki z mężczyznami jeszcze bardziej uzależniła się od rodziców. Pomagali jej wychować córki. Bardzo kochali wnuczki, ale trudno im było pogodzić się z myślą, że są nieślubne.
"Ukształtowało nas coś niewyartykułowanego - niewypowiedziane w rodzinie poczucie wstydu i gorszości. Babcia mimo swoich cudownych cech nie radziła sobie z tym, co ludzie powiedzą. Inaczej niż mama. Ona powtarzała: ‘Ludzie gadają, ale chleba ci nie dają’ " - wspomina aktorka.
Jola nie mogąc sobie poradzić z emocjami, uciekała w świat marzeń. Stawała przed lustrem i stroiła miny. Udawała księżniczki i postacie z bajek. Ćwiczyła śmiech, płacz na zawołanie. Dostawała oklaski od kolegów. Lubiła to. Zresztą roznosiła ją energia. Gdy dorosła, recytowała wiersze na akademiach, udzielała się w ruchu oazowym i harcerstwie, śpiewała w kościele.
"Właściwie grałam, odkąd pamiętam. Tak naprawdę w środku byłam smutna, a na zewnątrz byłam... Fraszką"- wyznaje.
O tym, że mężczyzna, który ją wychowywał, nie jest jej ojcem, dowiedziała się od sąsiadki. Potem sprawdziła adres na kwitach alimentacyjnych, przychodziły do domu. Pojechała zobaczyć prawdziwego tatę. Mieszkał niedaleko. Właśnie odprowadzał dzieci do szkoły, miał żonę. Gdy była w liceum, w końcu się z nią spotkał. Rozmowa była krótka i szczera, ale o istnieniu najstarszej siostry nigdy nie powiedział przyrodniemu rodzeństwu. Odezwali się do niej dopiero wtedy, gdy była już znaną aktorką.
Dzięki tym relacjom mogła w końcu pójść na groby swoich dziadków, rodziców taty. Powiesiła na ścianie zdjęcia osób, których nigdy nie poznała. Weszła w dorosłe życie, by stać się kimś innym. Zdecydowała się zostać aktorką. Chciała uświadomić swojemu biologicznemu ojcu, co stracił. Cena sukcesu była ogromna.
Aktorstwo przyniosło jej sławę, ale nie potrafiła się nią po prostu cieszyć. Będąc na studiach urodziła mężowi Robertowi Gonerze córkę Nastkę. Gorące uczucie, jakie ich łączyło, dało jej przez chwilę poczucie bezpieczeństwa. Wkrótce została sama. Później związała się z reżyserem Grzegorzem Kuczeriszką. Dla niego, Nastki i najmłodszej córki Anieli była na każde zawołanie.
"Nigdy się na nikim nie opierałam, od dziecka byłam sobie sterem, żeglarzem i okrętem" - opowiada.
Gdy wracała do Mysłowic, udawała, że wszystko jest w porządku. Przywoziła wszystkim prezenty, nazywano ją Świętym Mikołajem. Tylko mama wiedziała wszystko. Pomagała w opiece nad wnuczkami, gdy Jolanta wpadła w nerwicę lękową z powodu choroby alkoholowej męża. Nie rozumiała, dlaczego po 14 latach rozpada się kolejny, ważny dla niej związek - przecież kochała, robiła wszystko, by przetrwał. Dopiero później przyszło opamiętanie.
"Poszukiwałam siebie w kontaktach z mężczyznami po omacku, ponieważ brakowało mi punktu odniesienia" - zrozumiała po kolejnej terapii.
W trzecim związku tych błędów nie popełnia, w końcu jest szczęśliwa. Na matkę mogła zawsze liczyć, ona na nią też. Gdy Krystyna Fraszyńska przeszła na emeryturę z powodu bólów kręgosłupa, załatwiła jej pracę w teatrze. Okazała się świetną charakteryzatorką, choć początkowo bała się, że nie sprosta. Sukces córek odmienił ją. Po rodzinnym mieście chodziła z podniesioną głową. Ludzie ją zaczepiali, by pogratulować.
"Jaka normalna ta pani Jola. W ogóle jej woda sodowa do głowy nie uderzyła" - dziwili się znajomi.
Uśmiechała się wtedy do siebie. Dobrze je wychowała. Jedną córkę oglądała na okładkach gazet, druga zamieszkała w Berlinie, ułożyła sobie życie.
"Dość się nacierpiałam. Im się musi powieść" - powtarzała i trzymała kciuki za dzieci i wnuki.
Gdy zmarła pięć lat temu, cała rodzina pogrążyła się w żałobie. Miała 62 lata. Były łzy i rozpacz.
"Szanuję i akceptuję to, jakie miałam dzieciństwo, przyjrzałam się tamtemu życiu i już je pożegnałam. Jestem wdzięczna i pogodzona z przeszłością" - uśmiecha się dziś Jolanta
***
Zobacz więcej materiałów wideo: