Reklama
Reklama

Jonasz Kofta był pewny, że umrze na raka. Zabił go... kęs golonki!

Jonasz Kofta – wybitny polski poeta i tekściarz – był uzależniony od alkoholu i, jak sam mówił, przez nałóg stoczył się na samo dno. Nie przestał pić nawet po tym, jak zdiagnozowano u niego raka ślinianek. Pewnego dnia, a był wtedy „pod wpływem”, zakrztusił się kawałkiem golonki i stracił przytomność. Biesiadujący obok koledzy myśleli, że robi sobie z nich żarty i... pozwolili mu leżeć pod stołem. Dopiero gdy zaczął sinieć, wezwali pomoc. Gdyby natychmiast zareagowali, być może udałoby się uratować mu życie!

"O tym, że umrze, wiadomo było już pięć lat przed jego śmiercią. To był rak... Jonasz bronił się przed tą nieuchronną śmiercią bardzo dzielnie, różne podlece pyszczyły, że zachlewa się z rozpaczy. A im bliżej było tej śmierci, Jonasz intensywnie, coraz intensywniej żył" - wspominał Koftę na kartach "Atlasu Towarzyskiego" dziennikarz Janusz Atlas, który przyjaźnił się z poetą.

Jonasz Kofta (posłuchaj!) był przekonany, że rak - choć wydawało się, że udało się go pokonać - wcześniej czy później go zabije.

Reklama

"Żył w strachu przed powrotem nowotworu nawet wtedy, gdy lekarze zapewniali go, że jest to raczej niemożliwe. Opowiadał znajomym, że znowu jest chory" - twierdzi Piotr Derlatka, autor wydanej kilka lat temu biografii Jonasza "Jego portret".

Jonasz Kofta: Po raz pierwszy upił się do nieprzytomności, będąc jeszcze licealistą!

O autorze słów do nieśmiertelnych hitów "Jej portret", "Wakacje z blondynką" czy "Pamiętajcie o ogrodach" mówiono, że jest jednym z "trójcy wieszczów polskiej piosenki" (obok Agnieszki Osieckiej i Wojciecha Młynarskiego). Jeremi Przybora twierdził, że dzięki takim autorom jak Kofta powojenna Polska stała się "imperium piosenki na najwyższym poziomie".

Jonasz Kofta przyszedł na świat jako Janusz Kaftal. Jego rodzice - warszawski Żyd Mieczysław Kaftal i pół Ukrainka, pół Niemka Maria Jaremczuk - w 1939 roku uciekli z zaatakowanej przez Niemcy Polski na Kresy. Nazwisko z Kaftal na Kofta zmielili wkrótce po narodzinach syna. Imię poeta wybrał sobie sam, gdy był już dorosły - nowe było jednak tylko jego pseudonimem artystycznym, bo w oficjalnych dokumentach do końca życia figurował jako Janusz. Rodzina Koftów do Polski wróciła dopiero po wojnie, a wkrótce potem się rozpadła. Jonasz zamieszkał z ojcem, jego brat pojechał z matką do Berlina.

To, że ma talent literacki, Jonasz Kofta odkrył podczas studiów na wydziale malarstwa stołecznej Akademii Sztuk Pięknych, gdy razem z Adamem Kreczmarem i Janem Pietrzakiem stworzył w 1962 roku scenę piosenki Centralnego Klubu Studentów Warszawy "Hybrydy". Był już wtedy, choć miał zaledwie 20 lat, uzależniony od alkoholu.

Jonasz chodził jeszcze do liceum plastycznego w Poznaniu, gdy po raz pierwszy upił się do nieprzytomności na obozie plenerowym w Orłowie. Cudem uniknął wyrzucenia ze szkoły. Marzył, by jak najszybciej rozpocząć samodzielne życie. Kiedy w końcu przyjechał na studia do Warszawy, zaczął - to jego słowa - rozwijać skrzydła. Niestety, miał poważny problem z alkoholem.

Jaga - dziewczyna, którą Jonasz poślubił w 1973 roku, gdy była w piątym miesiącu ciąży - przekonała go, by wszył sobie esperal. Wytrwał w trzeźwości tylko siedem lat. Wrócił do ostrego picia w 1981 roku.

Jonasz Kofta: Zakrztusił się kawałkiem mięsa...

W 1982 roku Jonasz odkrył, że ma za uchem niewielki guzek. Lekarz, do którego się zgłosił, zdiagnozował u niego raka ślinianek. Kofta poddał się operacji, przeszedł radioterapię i... pokonał raka. Mimo to nie przestał myśleć o śmierci. Zapominał o niej tylko, kiedy pił, więc pił na okrągło. Alkohol, na szczęście, nie przeszkadzał mu w pisaniu.

Przyjaciele martwili się o Jonasza, jego żona drżała ze strachu o niego, gdy na całe dnie znikał z domu.

"Obecność Jonasza nieznośnie zaczynała nas, jego znajomych, krępować. Wszyscy wokół udawali, że nic nadzwyczajnego się nie dzieje, a tak naprawdę i my, i on wiedzieliśmy, że poeta umiera" - wspominał Janusz Atlas w "Atlasie Towarzyskim".

4 lutego 1988 roku Jonasz Kofta umówił się w warszawskim SPATiF-ie na wywiad ze znajomą dziennikarką. Na spotkanie z Martą Sztokfisz przyszedł w stanie lekkiego upojenia...

"Zamówił golonkę i mięso utknęło mu w spalonym kobaltem gardle. Stracił przytomność, zrobiła się afera, a pogotowie przyjechało dopiero po trzech kwadransach" - napisał Atlas w swojej książce.

Znajomi Jonasza byli przekonani, że udaje. Przestraszona Marta Sztokfisz pośpiesznie opuściła SPATiF... Kofta przez parę minut leżał nieprzytomny pod stołem i dopiero gdy zsiniał, ktoś zaczął go reanimować.

Jonasz Kofta: Gdyby pomoc przyszła w porę, być może przeżyłby!

"Ratujący aplikowali mu masaż serca, myśląc, że to zawał" - stwierdził na kartach "Gwiazdozbioru estrady polskiej" Witold Filler, który przez wiele lat - jako dyrektor Teatru Syrena - współpracował z Koftą.

"Gdyby wyjęli to, co wpadło do przełyku, może by przeżył" - powiedziała Jaga Kofta autorowi biografii męża, dodając, że szybka pomoc z pewnością uratowałaby życie Jonaszowi.

Gdy w końcu Kofta trafił do szpitala, było już za późno, by uratować mu życie. Lekarze stwierdzili, że ma uszkodzony pień mózgu i nawet gdyby się obudził, skazany byłby na wegetację.

Jonasz Kofta spędził w stołecznym szpitalu na Banacha ponad dwa miesiące. Nie odzyskał przytomności. Zmarł 19 kwietnia 1988 roku. Miał zaledwie 45 lat.

Syn poety, Piotr Kofta, wyznał na kartach książki "Jego portret. Opowieść o Jonaszu Kofcie", że jego ojciec... chciał umrzeć.

"On szukał śmierci, a sam nie potrafił rozwiązać tej sprawy. Boję się, że nawet gdyby go odratowali, zrobiłby później coś podobnego" - stwierdził w rozmowie z Piotrem Derlatką.

Zobacz też:

Tragiczne losy Jonasza Kofty. Nieszczęśliwy wypadek przekreślił wszystko

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy