Kacper Kuszewski po odejściu z "M jak miłość" zmienia swoje życie
Kacper Kuszewski (41 l.) po 18 latach żegna się z popularnym serialem "M jak miłość". Jak teraz będzie wyglądało jego życie? "Ostatnio uczę się nie robić planów. To trudne. Kiedy skończyłem 40 lat, doszedłem do wniosku, że sporo życiowych celów już zrealizowałem. Nadszedł czas, by nic nie musieć" - mówi.
Prezentuje pan przedwojenne wychowanie. Kto miał na nie największy wpływ?
- Chyba oboje moi rodzice w równym stopniu. Dzieciństwo spędziłem z mamą w Gdyni a na czas nauki w liceum zamieszkałem z tatą w Bydgoszczy. W ich domach panowały odmienne porządki. Mama wpajała mi różne życiowe zasady, na przykład, że należy mieć zawsze porządek w pokoju, bo wtedy ma się też porządek w głowie i w życiu.
Sprawdziło się?
- Nie do końca. Im bardziej mama naciskała na ten porządek, tym większy robiłem bałagan. W końcu, w wieku lat 13, wyrzucono mnie ze szkoły muzycznej w Gdańsku. Poszło o lekcje gry na fortepianie, nie lubiłem mojego nauczyciela, więc zacząłem je opuszczać, przestałem ćwiczyć. Szkoła mnie nudziła, fascynował mnie teatr, w którym już wtedy występowałem. Tak często bywa z takimi energicznymi dziećmi jak ja, że im bardziej chce się je wcisnąć w jakieś ramki, tym gorzej to działa. Nauki mojej mamy nie poszły jednak na marne, zadziałały z opóźnieniem, po latach.
A nauki taty?
- Rodzicom udało się przenieść mnie do szkoły muzycznej w Bydgoszczy, gdzie mieszkał tata. Tam kontynuowałem naukę, zmieniłem główny instrument na klarnet. Tata miał inne podejście do życia i wychowywania dzieci. Nikt mnie nie kontrolował, nie mówił co mam robić, ale też nikt mnie nie rozpieszczał. Wstawałem jako pierwszy, sam nastawiałem sobie budzik i robiłem śniadanie. Zaspałem - to był mój problem. Tata był zwolennikiem dawania wolności. To nauczyło mnie być samodzielnym; wiedziałem, że nikt za mnie niczego nie zrobi.
Jak to się zakończyło?
- Najpierw zachłysnąłem się trochę tą wolnością i na koniec roku miałem same tróje. Ojciec popatrzył na mnie z kwaśną miną i powiedział: "Przecież jesteś bardzo inteligentny i zdolny. Mógłbyś mieć ze wszystkiego piątki. No, ale skoro wolisz być uczniem dostatecznym, to twój wybór". Bardzo mi to nadepnęło na ambicję. Od tamtej pory pilnowałem się sam. I średnią szkołę w Bydgoszczy skończyłem z wyróżnieniem.
Trudno było się wychowywać w dwóch domach?
- Taka różnica w podejściu: kontrola kontra wolność była dobra, zła? Pokazała mi, że można żyć na różne sposoby. Czasem wydaje mi się, że w moim życiu znajduję złoty środek, jakąś równowagę między tymi dwiema koncepcjami. Innym razem, że miotam się od skrajnego chaosu do skrajnego uporządkowania. Oba domy miały swoje plusy i minusy. I z tymi plusami i minusami idę sobie przez życie. Moje relacje z rodzicami nie były idealne, ale były dobre. Teraz, jako dorosły, mógłbym wytknąć im wiele błędów, ale na pewno byłem dzieckiem kochanym. Mama dała mi poczucie bezpieczeństwa, ojciec pozwolił dorosnąć. Dla obojga byłem ważny, wierzyli w mój potencjał i talent. Dzięki temu ja też w siebie wierzę. To dla mnie bardzo cenne, daje mi życiową siłę. Mama odeszła w 1998 roku, kiedy byłem na studiach, tata dwa lata temu. Rodziców nie ma, ale wiara we własne możliwości zostanie we mnie na zawsze.
Właśnie - plany, marzenia?
- Ostatnio uczę się nie robić planów. To trudne. Rodzice wpajali mnie i siostrze, że każda chwila jest cenna, że należy się rozwijać, uczyć, dowiadywać czegoś. Że trzeba mieć w życiu cele i dążyć do nich. Kiedy skończyłem 40 lat, doszedłem do wniosku, że sporo życiowych celów już zrealizowałem. Nadszedł czas, by nic nie musieć.
Żyć bez celu? Bez wyścigu?
To wyznaczenie sobie celów, takie teraz modne, zwłaszcza w biznesie, na dłuższą metę strasznie ogranicza. Bo człowiek tak biegnie i biegnie, i przegapia mnóstwo pięknych, ciekawych rzeczy, które mogłyby się zdarzyć, gdyby tylko ktoś dał im szansę. Warto się zatrzymać, rozejrzeć, podryfować chwilę. Wsłuchać w siebie. To może być bardziej rozwijające, niż realizacja kolejnego planu. Mój ulubiony ostatnio sposób spędzania wolnego czasu, to nie robić nic.
Włosi mówią: dolce far niente, słodkie nicnierobienie...
- Tak! To dolce far niente. Kiedy w wolnym czasie sprzyja pogoda i mam ochotę położyć się na hamaku i patrzeć w niebo, to kładę się i patrzę. Mam ochotę umówić się z przyjaciółmi na drinka? Umawiam się. Chcę leżeć na łóżku, pić kawę i cudownie czuć jak mija czas? Robię to. A co do marzeń i planów, to chwilowo nie planuję. Jestem ciekaw, czym mnie życie zaskoczy. Albo czym ja zaskoczę sam siebie.
Zaskakuje pan wyglądem, sylwetką. Kobiecie powiedziałoby się...
Chce mi pani powiedzieć, że jestem zgrabny (śmiech)?
No tak. Co pan robi, czy czego nie robi?
- Obawiam się, że to kwestia dobrych genów. Niektórzy są z natury szczupli, a inni nieszczupli. Pech, że czasy wymagają, by być szczupłym. I do tego jeszcze super umięśnionym. W czasach Rubensa obowiązywał inny wzorzec wyglądu. Może więc zamiast walczyć o idealną sylwetkę, lepiej się położyć i poczekać na inne czasy?
Ryzykowne. Sto lat czekania i może będzie się pasować. Można zrobić coś wcześniej?
- Dobra forma w moim zawodzie wymaga treningów. To trudne, bo tryb pracy aktorów jest nieregularny. Cały rok się pilnowałem, ćwiczyłem na siłowni 3-4 razy w tygodniu. Przyznaję, nudziło mnie to. Odechciało mi się na jakiś czas. Troszeczkę więc ostatnio na zgrabności straciłem, ale nikt chyba tego nie zauważył. Chciałbym wrócić do ćwiczeń. Lubię pobiegać z psem, pojeździć na rowerze, ale wiem, że nie będę już nigdy wyglądał jak trener fitnessu. W wieku 42 lat mam inne priorytety.
Cały wywiad w tygodniku "Świat&Ludzie"
***
Zobacz więcej materiałów: