Reklama
Reklama

Kamil Stoch swoich skoków nie dedykuje żonie, tylko jemu!

Kamil Stoch (29 l.) dzięki ciężkiej pracy i wspierającym go rodzicom zrobił ogromną karierę w sporcie. Nie ukrywa, że motywacją do sukcesu była też miłość do żony Ewy.​ Jednak to nie jej skoczek dedykuje swoje skoki...

Kiedy siada na belce startowej, a potem wzbija się w górę, towarzyszą nam bardzo silne emocje. Najpierw stres, nerwy, napięcie, a potem zwykle radość i duma - opowiada "Dobremu Tygodniowi" Bronisław Stoch, ojciec mistrza olimpijskiego Kamila Stocha. Trudno bowiem spokojnie oglądać syna, który uprawia widowiskową, ale też niebezpieczną dyscyplinę sportu.

Bliscy Kamila śmieją się, że skłonność do ryzyka odziedziczył po dziadku. Franciszek Stoch podczas II wojny światowej trafił do obozu pracy przymusowej do Krakowa. Uciekł stamtąd i na piechotę przeszedł do Zakopanego. Jeszcze podczas okupacji założył rodzinę. Ponad 10 lat później na świat przyszedł jego syn Bronisław, ojciec Kamila. Rodzina mieszkała w Zębie na Podhalu. Stochów jest tu sporo, ród przybył w te strony w XVII wieku.

Reklama

- Potem podzielił się na kilka gałęzi. By się nie myliły, nadawano im przydomki - dodaje tata mistrza. Na jego bliskich mówiono Kaspercoki, bo ich przodek miał na imię Kasper. W rodzinie krąży opowieść, że należała do nich Kasprowa Dolina, a może nawet Kasprowy Wierch. Co ciekawe, Krystyna, mama skoczka, nie musiała zmieniać po ślubie nazwiska. Też pochodzi ze Stochów, ale z innej gałęzi.

Kamil jest najmłodszy z trójki rodzeństwa. W przeciwieństwie do sióstr: Ani i Natalii, nigdy nie mógł usiedzieć na miejscu. Żywe srebro. Szalał, skakał, to uderzył się o kominek, to znów coś strącił. Narty założył po raz pierwszy jako trzylatek. Dostała je na gwiazdkę siedmioletnia wówczas Ania.

Kamil znalazł pod choinką zabawki, ale nawet w ich stronę nie spojrzał. Złapał deski pod pachę i uciekł. Kilka dni później rodzice ulitowali się nad szkrabem. Założyli trzy pary skarpet, w tym jedne wełniane, robione na drutach przez babcię, żeby nogi się nie wyślizgnęły z za dużych butów i tato ruszył z synem na górkę.

- Rok później już sam skakał ze zbudowanych z kolegami małych skoczni, a jako sześciolatek cieszył się ze swoich pierwszych skokowych nart - opowiada Bronisław Stoch. Były w prezencie od wujka. W komplecie dostał nieco zużyte buty.

Talent dostrzegł u niego nieżyjący już trener Mieczysław Marduła, zwany przez wszystkich Dziadkiem. - Szkolił syna za darmo, przyczynił się do jeszcze większego rozmiłowania go w skokach. Naprawdę dużo dla nas zrobił - podkreśla Bronisław Stoch. Jednak nic by z tego nie wyszło, gdyby nie wsparcie rodziców chłopca. Z jednego z pierwszych treningów Kamil wrócił poobijany po upadku. Z płaczem - ale nie z bólu, a strachu, że mama nie pozwoli mu więcej skakać.

Krystyna Stoch jest z wykształcenia pedagogiem. Choć, jak każda matka drżała o syna, wiedziała też, że nie może podcinać mu skrzydeł. Kamil nie mógł już żyć bez nart. Chłopiec był tak zawzięty, że wychodził na górkę nawet późnym wieczorem. Oczywiście dla bezpieczeństwa z tatą. Żeby lepiej widzieć, ustawiali świeczki. Czasem strasznie wiało, ale Kamil dziarsko szykował się na trening.

- Próbowałem go zniechęcić, ale nie było mowy - śmieje się pan Bronisław. To on przez pierwsze lata woził syna na treningi, zawody. Porażki zwykle mobilizowały chłopaka do walki. Jego podporą są nie tylko rodzice, ale od sześciu lat także żona Ewa. Rozumie jego pasję, bo sama trenowała sporty walki, m.in. judo. Razem chodzili do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem. I choć on twierdzi, że już wówczas miał na nią oko, ona go z tamtych lat nie pamięta.

Poznali się dzięki jej pracy - jest fotografką. W 2006 roku robiła zdjęcia skoczkom w słoweńskiej Planicy. Po trzech latach, w tym samym miejscu, na Kranjskiej Gorze Kamil poprosił ją o rękę. Pobrali się w 2010 roku i zamieszkali w pięknym, drewnianym domu w jego rodzinnym Zębie. Kiedy mąż ma gorsze chwile Ewa stara się dodać mu otuchy. Wie, że czasem brakuje mu wiary w siebie. Tak było 12 marca, kiedy bardzo wiało podczas konkursu w Oslo.

W drugiej serii skoków żona natchnęła go do walki. Kamil wie, że Ewa go kocha bez względu na to czy wygra zawody, czy zajmie ostatnie miejsce. Żona nie jeździ na wszystkie konkursy, ale on i tak czuje, że sercem jest zawsze przy nim. W życiu Kamila Stocha ważny jest też Bóg.

Niedzielnej mszy świętej stara się nie opuszczać. Podczas zawodów modli się w pokoju hotelowym. Za każdym razem, zanim siądzie na belce startowej, robi znak krzyża. - Nie robię tego ze strachu, tylko z powodu wiary - wyznaje Kamil. Swoje skoki dedykuje Bogu. - Mój syn żyje w zgodzie z Opatrznością, bo uprawia niebezpieczny sport i jest blisko nieba - podkreśla tata mistrza.

***

Zobacz więcej materiałów o gwiazdach:

Dobry Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy