Karolina Ferenstein-Kraśko: Taki mąż jak Piotr to skarb
We wrześniu Karolina Ferenstein-Kraśko (41 l.) i Piotr Kraśko (46 l.) będą świętować 10. rocznicę ślubu. Celebrytka dziękuje mężowi za wspaniałą rodzinę, troje dzieci i za to, że może realizować swoje pasje.
Choć oglądamy ją teraz w programie "Agent - Gwiazdy 3" w TVN, zapewnia, że nie ma zamiaru robić kariery w telewizji. - Jedna gwiazda w domu wystarczy - śmieje się Karolina Ferenstein-Kraśko (41 l.).
Masz na głowie dom, firmę, stadninę, a ciągle podejmujesz nowe wyzwania.
Karolina Ferenstein-Kraśko: - Szczęśliwie przy ogromnym wsparciu bliskich udaje mi się wszystko pogodzić. Kiedy dostałam propozycję udziału w programie TVN "Agent - Gwiazdy 3", długo się wahałam. Piotr mnie wreszcie przekonał. "Malina, niech to będzie Twoja przygoda życia", zachęcał. A przed wyjazdem dał mi tylko jedną radę: "Bądź sobą".
"Agenta" kręcono kilka tygodni w Azji. Jak przeżyłaś rozstanie z bliskimi?
- Pierwszy raz od wielu lat byłam daleko od rodziny, czułam się jak rozbitek na bezludnej wyspie. Nie sądziłam, że tęsknota za dziećmi będzie mi tak przesłaniać wszystko, co dzieje się dookoła. Odebrano nam telefony, laptopy. Zadzwonić do domu mogłam dopiero po tygodniu. Brak kontaktu z bliskimi był dla mnie bardzo trudny. Do zadań sportowych, czasami ekstremalnych, choć się ich obawiałam, podchodziłam ze spokojem. Wyzwaniem była ta rozgrywka intelektualna, ciągłe zastanawianie się, kto jest agentem, analizowanie. Ale przede wszystkim tęsknota za rodziną.
Jak mąż poradził sobie sam z trójką dzieci?
- Martwiłam się, że beze mnie świat się zawali, że jestem niezastąpiona. A ku mojemu zaskoczeniu i zazdrości, poradzili sobie doskonale. Na pomoc przyjechała też moja mama z Gałkowa, bo przy trójce dzieci naprawdę dużo się dzieje. Na Piotra spadły najtrudniejsze obowiązki, czyli odrabianie lekcji z chłopcami. Część zadań mają po angielsku, a tu już tylko tata może pomóc. Wiedziałam, że dzieci są pod dobrą opieką.
Mówisz o mężu: mistrz zakupów.
- Cieszę się, że włącza się w domowe obowiązki. Tworzymy związek partnerski. Piotr był wychowywany przez mamę i babcię, one nauczyły go, że w domu mężczyzna ma takie same zadania jak kobieta. A jak posiada się taką dużą rodzinę, zakupów jest sporo, to jak podnoszenie ciężarów. Przy tym Piotr ma fotograficzną pamięć, nie trzeba mu robić żadnej listy sprawunków. Chętnie pomaga przy dzieciach, zmieniał też pieluchy. Nie będę ukrywać, że taki mąż to prawdziwy skarb.
Mówisz, że zamiast zgiełku wielkiego miasta i galerii handlowych, wolisz pola, łąki i las.
- Choć urodziłam się w Warszawie, kocham Mazury, tam się wychowałam, tam czuję się najlepiej, to jest mój świat. Lubię przestrzeń. Staramy się na wsi spędzać weekendy, wakacje. Czuję się odpowiedzialna za stadninę Gałkowo, którą stworzyli moi rodzice. Konie to wielka pasja mojej rodziny, przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Synowie Kostek i Aleksander też jeżdżą konno?
- Tak, to już czwarte pokolenie w siodle. Wszystko zaczęło się od mojego dziadka, majora Ludwika Ferensteina, uczestnika trzech wojen. Ułani tak bardzo kochali skoki przez przeszkody, że w czasie wojny polsko-bolszewickiej w przerwach między starciami, organizowali sobie zawody. Nie tylko synowie kontynuują rodzinną tradycję. Nawet moja dwuletnia córcia również siedziała na koniu. Bardzo jej się podobało. Kiedy teraz Larcia budzi się rano, bierze kask i chce na konika. Ja miałam cztery lata, kiedy tata dał mi pierwszą lekcję jazdy a zaczęłam regularnie uprawiać jeździectwo, mając pięć lat.
To jednak sport bardzo wysokiego ryzyka...
- Wcale nie wyższego niż na przykład popularne narty. Oczywiście, kiedy synowie podjeżdżają na przeszkody o wysokości 120 centymetrów, towarzyszy mi lęk. Boję się, by nie poniosła ich młodzieńcza fantazja. Ale ogromnie się cieszę, że mamy wspólną pasję. Rodzinne galopowanie po polach to coś wspaniałego.
W swojej sportowej karierze miałaś ciężkie urazy?
- Spadłam z konia pewnie kilkaset razy. Na szczęście odziedziczyłam po tacie bardzo twardą strukturę kości. Miałam połamany nos, palce, raz chyba żebro, ale nie doznałam żadnych poważniejszych urazów. Najważniejsze to wiedzieć, jak uprawiać tę dyscyplinę sportu. Dlatego też napisałam książkę "Konie. Pasja od pokoleń". Jest to i historia mojej rodziny, i poradnik dla początkujących jeźdźców, dla rodziców, którzy chcą zapisać dzieci na kurs. Chcę walczyć z łatką, że jeździectwo to sport luksusowy.
Rodzice zaszczepili w tobie miłość do koni. Jakie jeszcze wartości przekazali?
- Zawsze podkreślali, jak ważna jest rodzina, tradycja, odpowiedzialność. Są bardzo otwarci, ufni, kochają ludzi i przyrodę. Wpajali mi, że każdemu człowiekowi dajemy duży kredyt zaufania, nie oceniamy. Tego samego uczę moje dzieci.
Urodzenie córeczki było odmiennym przeżyciem niż pojawienie się synów?
- Między mamą a córką jest zupełnie inny rodzaj uczucia i więzi. Synów oczywiście bardzo kocham, staram się uczestniczyć w ich męskim świecie, nawet grałam z nimi w piłkę nożną. Ale dziewczynka to inny świat, subtelność, delikatność. Lara jest moim dopełnieniem.
13 września będziecie z Piotrem obchodzić 10. rocznicę ślubu. To szczęśliwa trzynastka?
- Nawet mieszkamy w Warszawie pod numerem 13, więc dla nas to bardzo szczęśliwa liczba. Choć pamiętam w dniu ślubu w Gałkowie doszło do małego zamieszania. Chciałam, by uroczystość była romantyczna. Wymyśliłam więc ceremonię na łące pod lasem i że podjedziemy na koniach, najpierw Piotr, potem ja. Na mojego ukochanego Paradoksa założyłam damskie siodło i to mu się wyraźnie nie spodobało. W połowie drogi musiałam więc zawrócić i je zmienić. Wyglądałam jak uciekająca panna młoda. Piotr cierpliwie czekał z naszym rocznym Kostkiem na rękach. Wiedział, że nie zniknę. Dziękuję mu za rodzinę, którą tworzymy. Czuję wszystkie barwy życia, mam swoje pasje i bliskich. Pełnia szczęścia.
Na koniec proszę zdradzić, skąd określenie Malina?
- Od dziecka lubiłam robić psikusy i dowcipy. Byłam taką małą rozrabiarą, więc Malina od wpuszczania w maliny.
Rozmawiała: Ewa Modrzejewska
***
Zobacz więcej: