Katarzyna Bosacka: Jak ona to robi?
Jest gwiazdą i autorką programów kulinarnych, ekologicznych, ulubienicą widzów oraz żoną i mamą czwórki dzieci. Kto u niej gotuje, a kto sprząta? Jak poznała męża i czy uciekła już kiedyś sprzed ołtarza? W rozmowie z tygodnikiem "Świat i ludzie" Katarzyna Bosacka (48 l.) mówi też o miłości i wsparciu w dużej rodzinie.
Gdzie pani jest w czasie kwarantanny?
- Choć mieszkam w Warszawie, to teraz jestem z rodziną pod Poznaniem; z tego miasta pochodzi mój mąż. Mamy tu letni dom z sadem. To dom rodziny mojego męża, którego zostaliśmy spadkobiercami po wykupieniu go od reszty klanu. To w zasadzie była konieczność (śmiech), bo gdy kiedyś przyjeżdżaliśmy do Poznania, to przenocowanie nas, 6-osobowej rodziny, graniczyło z cudem. I tu jesteśmy najszczęśliwsi na świecie! Wstajemy rano, siadamy na tarasie i patrzymy na jezioro...
Jesteście tu razem?
- Tak, albo w okrojonym składzie, gdy mąż wyjeżdża do Warszawy, do pracy. Z kolei najstarszy syn, Janek, student marketingu sportowego, mieszka już osobno i jest samodzielny. Ale podczas tej przerwy w zajęciach przyjechał do Warszawy, jest w naszym mieszkaniu i szuka pracy dorywczej. Ale dojeżdża tu na weekendy.
I jak wam jest w tym podpoznańskim raju?
- Nigdy nie mieliśmy aż tyle czasu na bycie razem! Nie graliśmy tyle w gry planszowe, karty, a na zewnątrz - w piłkę, siatkówkę, badmintona czy w bule. Nigdy w życiu tyle nie gotowałam, chociaż na co dzień gotuję dużo! I nie zrobiliśmy tutaj tylu porządków! Mąż z pomocą synów pomalował wszystko, co się dało. Ogród zakwitł kwiatami, jakich nigdy nie mieliśmy, bo nie mieliśmy czasu ich tu pielęgnować. Ale wiem też, że w takim szczególnym czasie, w izolacji, inni ludzie, samotni, bywają na granicy rozpaczy, jest im szalenie trudno.
Czyli wie pani, że jest szczęściarą?
- O tak, jestem w czepku urodzona. Staram się też, mimo wszystko, dostrzegać plusy różnych sytuacji. Gdy jesteśmy optymistami - jest nam lepiej. Mamy 30 proc. więcej przeciwciał we krwi, więc żyjemy zdrowiej i dłużej.
Duża rodzina to dużo przyjemności, ale i obowiązków.
- Jeśli jest sześć osób w rodzinie, to każda musi coś robić. Nie ma możliwości, by ktoś siedział na tronie, a reszta biegała dookoła. Dzielimy się. Gdy ja gotuję, to Maria z Zosią nakrywają do stołu, Janek z Frankiem sprzątają, a mąż podlewa ogródek.
Starsze dzieci opiekują się młodszymi?
- W wielodzietnej rodzinie to naturalne. Starsze rodzeństwo przejmuje rolę nauczyciela. 22-letni Janek zawsze czekał na brata i gdy się doczekał, to zajmuje się nim fantastycznie! Grają w piłkę, w karty, bawią się w policjantów. Przepadają za sobą i za sobą tęsknią. Mały potrafi wstać rano i powiedzieć: "Mamo, to będzie mój najlepszy dzień w życiu! Dzisiaj Janek przyjeżdża!". Chce być tak duży i silny jak brat, to dla niego wzór. A nasz student czuje się jakby znów był dzieckiem, ale też korzysta. Bo wie jak dziecko przewinąć, jak karmić, jak z takim małym człowiekiem rozmawiać...
A w kuchni rośnie pani konkurencja?
- Janek, jako że prowadzi jednoosobowe gospodarstwo domowe, gotuje sobie. Ostatnio podał nam wszystkim pyszny makaron z mielonym mięsem i warzywami. 16-letnia Zosia jest mistrzynią w naleśnikach i plackach, w przyrządzaniu warzyw. A 18-letnia Maria, nasza maturzystka, która śmieje się, że nigdy w życiu nie była tak przygotowana do matury jak teraz - jest domowym cukiernikiem. Wybiera się na studia, a poza tym robi bezowe torty z owocami. Fantastyczne. Franek jest podkuchennym. Pomaga i ma niesamowitą wiedzę o kulinariach. Niedawno, podczas teleturnieju w telewizji, nagle palnął się ręką w głowę: "Mamo, jak można nie wiedzieć co to jest kumkwat!".
A mąż w kuchni?
- Jesteśmy z Marcinem małżeństwem partnerskim. Wymieniamy się obowiązkami, mamy swoje rewiry. Ale kiedy mąż jest w domu, a my wracamy z wakacji, bo zdarzało się tak (mąż Katarzyny jest senatorem - red.) - potrafi zrobić trzydaniowy obiad. Lubi odkurzać. Jak nie ma nas tu dłużej, to wpada i odpala odkurzacz.
Wspieracie się...
- Oboje pracujemy. I oboje doskonale wiemy, że ja bez pomocy męża i mój mąż bez mojej pomocy, nie osiągnęlibyśmy zawodowo tego, co osiągnęliśmy. Gdybym przed laty została w domu, pewnie druga strona medalu byłaby mniej ciekawa. Być może mąż byłby źle traktowany przez sfrustrowaną żonę. Kto wie, może nasz związek by się rozpadł. Partnerstwo jest zdrowe.
Jak je wypracowaliście?
- Gdy urodził się Janek i byłam z nim w domu blisko rok, karmiąc go piersią - przyszła ciekawa propozycja. "Chcesz się rozwijać zawodowo? Tak. To rozwijaj się" - tak wyglądał początek rozmowy. Ustaliliśmy, że dziecku nic się nie stanie, gdy zostanie z moją mamą, która chętnie się na to zgodziła, a ja pójdę do pracy. Wiedzieliśmy też, gdy na świat przychodziły kolejne dzieci, że trzeba zatrudnić kogoś do pomocy.
Poznaliście się w pracy, w redakcji?
- Tak, gdy byłam jeszcze studentką, a Marcin, dziennikarz z Poznania, zaczynał pracę w Warszawie. Gdy się pojawił, miałam wychodzić za zupełnie innego faceta...
Ojej! Ale nie było ucieczki sprzed ołtarza?
- Trochę była... Bo Marcin chodził, chodził, aż wychodził. Oddałam pierścionek tamtemu chłopakowi. Wiedzieliśmy, że to jest "to" i bardzo szybko zdecydowaliśmy się na ślub.
Ależ romantyczna historia... Minęły już 23 lata od tego momentu, jak wam się udało?
- Jesteśmy dla siebie partnerami także intelektualnymi, mimo że zdarzają się kłótnie i burze z piorunami, ale jakoś z roku na rok jest ich coraz mniej. Często radzimy się siebie, imponujemy sobie wiedzą. Ważne jest, by nie dominować nad żoną, mężem, tylko ją, jego podziwiać, pamiętając o własnych potrzebach. Ale takim autentycznym podziwem. Za to, że ktoś jest dobry, robi coś pożytecznego dla rodziny, dla ogółu. W naszym małżeństwie tak jest. I jakoś tak ta nasza "współpraca" przetrwała tyle lat.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: