Katarzyna Bosacka: Tęsknię za Polską, ale nie wrócę!
Dziennikarka prasowa i telewizyjna, żona ambasadora RP w Kanadzie, matka czwórki dzieci - Katarzyna Bosacka (42 l.) perfekcyjnie pełni wszystkie te role. Jest silną i szalenie ambitną kobietą, dla której od zawsze najważniejsza była rodzina. To właśnie dla ukochanego męża przeprowadziła się do Kanady. Choć tęskni, nie żałuje jednak tej decyzji. Takie życie sobie wybrała i jest szczęśliwa.
- Przysięga pani mówić prawdę i tylko prawdę?
Katarzyna Bosacka: (śmiech) - Cóż to za początek?
- Pytam, ponieważ przez lata urządzała pani sąd nad polskim stołem i nauczała walczyć z nieuczciwymi praktykami niektórych producentów. Czy tak będzie i tym razem, w najnowszym sezonie programu "Wiem, co jem i wiem, co kupuję"?
K.B.: - Zacznę może od tego, że przy tworzeniu programu edukuję nie tylko widzów, ale również samą siebie. Aktywnie uczestniczę bowiem w pisaniu scenariuszy. I czasami przekopuję się przez naprawdę spore ilości wiedzy.
Jakieś odkrycia?
K.B.: - Największym odkryciem był dla mnie program o majtkach.
Pytam poważnie...
K.B.: - A ja poważnie odpowiadam. Czy pani wie, ile jest ciekawych informacji technicznych dotyczących naszej bielizny? Czy zdaje sobie pani sprawę z tego, jakie nazwy ma lycra? A z tego, jak powinna wyglądać ta opatentowana, najlepszej jakości?
Nasz rynek zalewany jest najróżniejszymi podróbami. A widz jest mądry i dlatego coraz częściej poszukuje informacji na ten temat. To normalne, że chce wiedzieć co kupuje, je i na co wydaje swoje ciężko zarobione pieniądze.
Myśli pani, że to właśnie za to widzowie kochają ten program?
K.B.: - Na pewno za to, że jest do bólu praktyczny. Podobno jest to jeden z niewielu programów w telewizji, który ma sens i po prostu na coś się przydaje. Nie jest tylko po to, aby się dobrze ubrać i dzięki temu świetnie wyglądać. Ani też po to, żeby perfekcyjnie posprzątać dom. Chodzi w nim natomiast o to, aby za rozsądną cenę zrobić dobre zakupy, które będą miały wpływ na zdrowie nasze i naszych dzieci.
Wiele kobiet bierze z pani przykład!
K.B.: - To pewnie dlatego, że jestem tak bardzo normalna. Mogą się ze mną utożsamiać.
Naturalność jest w cenie? Niekiedy mam wrażenie, że jest wręcz przeciwnie.
K.B.: - Najważniejsza jest autentyczność. Nie jestem szczupła i superładna. Daleko mi przecież do ideału. Faktycznie robię zakupy codziennie i naprawdę to po mnie widać. Nic nie jest udawane.
Jest pani dla siebie zbyt okrutna.
K.B.: - Wiem jak jest. Zamiast biegać na siłowni, a później udać się na odpoczynek do spa lub zająć się dietą pudełkową, zawsze znajduję coś ważniejszego ode mnie. Mam niewiele czasu dla siebie i to bardzo mi doskwiera. Ale czemu ja się dziwię? Na głowie mam dzieci, pracę i obowiązki ambasadorowej.
Co do nich należy?
K.B.: - Jestem promotorem kuchni polskiej w Kanadzie. I nie jest to proste zadanie, bo kuchnia na stole ambasadora musi być wykwintna, a już zwłaszcza na kolacjach reprezentacyjnych, na które zapraszamy innych ambasadorów, parlamentarzystów kanadyjskich, a czasem nawet ministrów. A są to ludzie, którzy już wszystko jedli i widzieli. Nie mogłabym podać byle czego.
Nigdy w życiu! To nie jest przecież w stylu Katarzyny Bosackiej.
K.B.: - Ta ambicja mnie kiedyś zabije!
Czym chciałaby pani zabłysnąć na wymarzonej kolacji?
K.B.: - Chciałabym przygotować np. jakąś tarninę lub dziczyznę. Od lat marzy mi się ciasto mirabelkowe.
Zatem w czym problem?
K.B.: - Wiem, że wyda się to pani niemożliwe, ale to jednak prawda - w Kanadzie ciężko jest znaleźć naprawdę dobre produkty. Zawsze muszę się nieźle nakombinować i napracować, żeby zdobyć takie produkty. Polskie trunki, miód pitny - to rzeczy, które bardzo często "przemycam" w bagażu. Ostatnio wiozłam całą walizkę najróżniejszych nalewek.
Lecz mimo deficytu niektórych produktów, dobrze się tam pani żyje?
K.B.: - Kanada jest bardzo przyjaznym krajem z kapitalną fauną i florą. A przede wszystkim żyją w niej fantastyczni ludzie, którzy zawsze są uśmiechnięci, sympatyczni i życzliwi. Ostatnio nasz pies wpadł pod samochód i musiał chodzić w specjalnym kołnierzu. I wie pani co? Nie było na ulicy człowieka, który nie zapytałby nas co mu się stało?
A mieszkają państwo w mieście czy na peryferiach?
K.B.: - W mieście, ale właściwie jest tak, jakbyśmy żyli w środku lasu. Wszędzie skaczą czarne i szare wiewiórki, a tuż obok nas mieszka skunks i szopy pracze. Świstaki widujemy w sąsiedztwie. Tak że nigdy nie jesteśmy sami (śmiech). To świetne miejsce do mieszkania i życia.
Jednak całe pani życie zawodowe zostało w Polsce. Warto było się tak poświęcać dla męża?
K.B.: - Jedynie z tego powodu jestem rozdarta. Ale na szczęście - póki co - udaje mi się łączyć życie w Kanadzie z obowiązkami zawodowymi w Polsce. Nie od dziś wiadomo przecież, że dla Bosackiej nie ma rzeczy niemożliwych! Tak więc i z tym dałam sobie radę. Nie mogę narzekać. Takie życie sobie wybrałam i jest naprawdę fajnie.
Weekendy, kiedy przy stole zasiada cała rodzina, są tradycją czy raczej rzadkością?
K.B.: - Zdarzają się, ale pojawiają się rzadko. Mój mąż jest aktywnym ambasadorem. Praktycznie ciągle żyje w rozjazdach. Cały czas jest gdzieś zapraszany i bez przerwy się czymś zajmuje. Niestety, dla mnie, a stety dla tego kraju. Ale jeżeli przytrafi się nam jakiś wspólny weekend, to jest to najpiękniejszy czas.
Ma pani jakiś "Kodeks Bosackiej", który chce pani przekazać czwórce swoich dzieci?
K.B.: - Razem z mężem uczymy dzieci dwóch podstawowych rzeczy. Po pierwsze: staramy się, aby nabrały pewności, że poradzą sobie w każdej sytuacji. A po drugie: wpajamy im, że w naszej rodzinie nie istnieje wyrażenie: nie da się. Tłumaczymy im, że wszystko da się załatwić i zaplanować.
Mają już państwo plan na przyszłość dla każdego z nich?
K.B.: - Oni sami o tym zadecydują, gdy przyjdzie odpowiedni moment. My na nic nie naciskamy. Nie wywieramy żadnej presji. Dzieci mają chodzić do szkoły i uczyć się jak najlepiej, oczywiście w miarę swoich możliwości. To wszystko. Najstarszy syn ma już prawie 17 lat i chodzi do liceum w Ottawie. Natomiast dziewczynki uczęszczają do podstawówki. Ostatnio zadecydowały, że część przedmiotów będą mieć w języku francuskim. A Franio... ma dopiero roczek.
Tęskni pani za Polską?
K.B.: - Oczywiście! Oprócz rodziny i przyjaciół, szalenie brakuje mi polskiego morza. Nigdzie nie odpoczywam tak jak nad Bałtykiem. I owszem - cudowne są wakacje na Krecie i w innych ciepłych krajach, ale to nigdy nie będzie dla mnie to samo, co urlop w Polsce. Nie wiem dlaczego, ale wydaje mi się, że polski piasek jest ładniejszy, a powietrze bardziej rześkie.
Alicja Dopierała