Katarzyna Cichopek i Marcin Hakiel obnażają prawdę o swoim małżeństwie
Niewiele osób wierzyło, że ich związek przetrwa. Tymczasem Katarzyna Cichopek (36 l.) i Marcin Hakiel (36 l.) świętowali 11. rocznicę ślubu. Wiarę, że miłość może być do grobowej deski, wynieśli z rodzinnych domów. Czują odpowiedzialność za trwałość małżeńską wobec dzieci, którym chcą dać poczucie bezpieczeństwa. Z wywiadu dla "Dobrego Tygodnia" wyłania się naga prawda o małżeństwie aktorki i tancerza.
Jaki jest wasz przepis na udany związek?
Marcin Hakiel: Dajemy sobie przestrzeń. Coś, co pozwala nam być razem, ale i osobno. Każde z nas ma swoją część życia i mamy tę wspólną, czyli nasz dom, nasze dzieci. Tygodniowy rytm związany jest z ich aktywnościami.
Katarzyna Cichopek: Jesteśmy rodziną, więc to nas mocno wiąże i zbliża.
Jeśli chodzi o dzieci, to po równo dzielicie się obowiązkami?
K. C.: Bywało bardzo różnie. Na początku, kiedy są małe, oczywistym jest, że to matka mocniej się angażuje z racji czysto biologicznych, jak chociażby karmienie. Nasze dzieci są jednak już na tyle duże, że Marcin wziął na siebie sporą część obowiązków. Nie dzielimy się nimi w ten sposób, że ja robię to, a on tamto. Gdy ja wyjeżdżam ze spektaklami, wiem, że mąż świetnie sobie ze wszystkim poradzi, a kiedy on ma turnieje taneczne, to ja przejmuję pałeczkę.
M. H.: Można powiedzieć, że jesteśmy wymiennym zespołem (śmiech).
Wybieracie włoskie kłótnie, czy ciche dni?
K. C.: Chyba nie ma między nami typowych włoskich kłótni. Marcin, gdy się sprzeczamy, zawsze mnie tak rozbawi na koniec, że nawet jak bym chciała być zła, to już mi się nie udaje.
A Wasz patent na wychowanie pociech?
K. C.: Chcemy być przede wszystkim rodzicami wspierającymi, którzy zapewniają miłość, bezpieczeństwo. Pragniemy umacniać pasje naszych dzieci. Dużo z nimi rozmawiamy i jesteśmy żywo zainteresowani ich życiem.
M. H.: Bierzemy czynny udział w tym, co robią, czym się interesują. Nie chcemy, aby nasza relacja z nimi ograniczała się do tego, że wracamy z pracy, wygłaszamy kazanie, że trzeba tak i tak. Zwłaszcza z naszym 10-letnim synem nauka sprawdza się najlepiej podczas różnych aktywności. Wychodzimy pokopać piłkę i właśnie wtedy w naturalny sposób opowiadam mu o ważnych życiowych sprawach, odpowiadam na jego pytania. Cenimy też nasz wspólny czas na dywanie, całą czwórką, kiedy gramy w planszówki, żartujemy, śmiejemy się, rozmawiamy. To bardzo zbliża.
A co z popularnymi dziś smartfonami, grami komputerowymi?
M. H.: Oczywiście, nie da się tego całkowicie wyeliminować, ale staramy się nie tyle ograniczać, co pokazywać inne możliwości. Nasz syn lubi malować, więc staramy się rozwijać tę jego pasję. Kiedy jesteśmy na spacerze, przyglądamy się drzewom, liściom, krajobrazom i potem namawiamy, żeby spróbował je narysować.
Malowanie? Nie taniec ani aktorstwo?
M. H.: Syn nie, ale córka tak. Być może pójdzie w ślady Kasi.
K. C.: Nie wiem, czy pójdzie. Zobaczymy. Owszem, lubi występować, ale myślę sobie, że obydwoje są jeszcze za mali, by przewidywać ich przyszłość.
Czytaj dalej na następnej stronie.
Wasza miłość rozkwitła na oczach całej Polski. Czy to było trudne doświadczenie?
K. C.: Wcześniej nie byliśmy mocno związani z show-biznesem. Tańczyliśmy, braliśmy udział w programie, a to, co się działo poza treningami i kamerami, należało do nas. Nie było łatwo, ale pozostaliśmy w tym prawdziwi, naturalni i, jak widać, do dziś żyjemy razem.
To na jakim etapie życia jesteście dziś?
M. H.: Na tym właściwym i najważniejszym. Jesteśmy ze sobą 14 lat. Jednym z zadań, jakie dostaliśmy przed programem "Czar par", było wybranie naszych wspólnych zdjęć. Gdy odgrzebaliśmy je na dysku, przeglądaliśmy, doszło do nas, że to szmat czasu. Czasem jest lepiej, czasem gorzej, ale wciąż jesteśmy razem.
K. C.: Wychodzimy z założenia, że lepiej jest coś naprawić, niż wymienić.
Wynieśliście to z domu?
K. C.: Myślę, że tak. Zarówno moi rodzice, jak i teściowie to małżeństwa długoletnie, które wciąż świetnie się mają. W takich domach zostaliśmy wychowani, tak chcemy dalej sami żyć. Poza tym czujemy odpowiedzialność w stosunku do dzieci. Skoro się zdecydowaliśmy, świadomie powołaliśmy je na ten świat, to pragniemy dać im pełną rodzinę.
M. H.: Ślubowaliśmy to sobie. Obserwując naszych rodziców, widzimy, że też dużo przeszli, ale wciąż są razem. My też staramy się być i blisko siebie, i nich. To jest bardzo ważne, kształtuje rodzinne życie.
A jaki macie sposób na kryzys?
K. C.: Ważna jest komunikacja, chociaż Marcin musiał się nauczyć rozmawiać o trudnych sprawach, otworzyć. Dobrze, że ja dużo mówię (śmiech). Tak jak wspomniałam, cenię w Marcinie jego poczucie humoru. Kiedy się denerwuję, a on ze mną porozmawia, to szybko się godzimy.
M. H.: Wychodzę z założenia, że szkoda czasu na spory. Patrząc na problemy innych, trzeba doceniać to, co się ma. Kiedy się czasem spojrzy z boku na taką kłótnię, to widać, że jest bez sensu. Lepiej dać sobie godzinę spokoju, uspokoić emocje, ochłonąć i iść dalej, w zgodzie.
Rozmawiała: Marta Kawczyńska
***
Zobacz więcej materiałów: