Katarzyna Dowbor: Cieszę się każdym dniem
Ma nie tylko ogniste włosy, ale i ognisty temperament. Czasem w życiu popełniała błędy, lecz dziś jest dobrą mamą, teściową i babcią.
Pierwszego męża poznała na studiach. Jako 19-latka urodziła syna Macieja. Dziś przyznaje, że wtedy nie doceniała roli mamy. Kiedy rodziła Marysię, miała 40 lat. - Późne macierzyństwo daje ogromnego kopa do życia - wyznaje Katarzyna Dowbor (56 l.).
Pani córka Marysia jest nastolatką. To trudny wiek...
Bardzo jej ufam. Ona jest mądrą, rozsądną dziewczynką, która wie, co można, a czego nie. Ciągle mnie zaskakuje swoją dojrzałością. Kiedyś zatrzasnęłam kluczyki w samochodzie. Byłyśmy daleko od domu, ja zmęczona zaczęłam się wściekać. Moja córka ze spokojem powiedziała: Mamo, zastanówmy się, co możemy zrobić. Przypomniałam sobie, że ktoś z moich przyjaciół ma zapasowe kluczyki. Przyjechał i problem został rozwiązany. Ona jest bardzo zrównoważona. I uwielbiana przez moje przyjaciółki, które mówią, że z Marysią można porozmawiać o wszystkim. Zdarza się, że to ja zachowuję się jakbym miała 16 lat, a ona jak kobieta po pięćdziesiątce.
Jak buduje się takie zaufanie?
Latami. O dziecku nie można sobie przypomnieć, dopiero gdy ma już 16 lat. Od początku musi ono wiedzieć, że się nim interesujemy. Spędzałyśmy ze sobą dużo czasu, wiele rozmawiałyśmy. Nawet gdy byłam bardzo zmęczona, dla niej miałam czas. Znam jej koleżanki i jej problemy. Poza tym w naszej rodzinie nie zdarza się tak, że ja mówię co innego, a ojciec Marysi co innego. Między nami panuje jednomyślność. Jeśli któremuś z nas coś się nie podoba, to rozmawiamy o tym szczerze. Mimo że nam, jej rodzicom, nie jest razem po drodze, to jednak sprawy dziecka są dla nas najważniejsze.
Na jakie wartości kładła Pani nacisk, wychowując Marysię?
Uczciwość, wrażliwość. Nigdy jej nie okłamałam, nigdy nie było między nami żadnych tajemnic. Ona ma 16 lat i też nigdy mnie nie okłamała. Jest bardzo wrażliwa, wszystko mocno przeżywa.
Niedawno po raz kolejny zmieniła Pani dom. Jak córka znosi te przeprowadzki?
Nie stanowią one dla niej większego problemu. Marysia już się przyzwyczaiła, ma doświadczenie. Naszym nowym domem jesteśmy zachwycone. Mamy teraz naprawdę duży ogród, o którym zawsze marzyłam - aż dwa tysiące metrów kwadratowych.
Sama Pani sadzi drzewa i dogląda roślin?
Początkowo pomagał mi ogrodnik, ale w tej chwili większość prac w ogrodzie wykonuję sama. Po wyczerpującej psychicznie pracy jak moja bardzo lubię posiedzieć wśród zieleni i pogrzebać w ziemi. Mam piętnaście jabłoni, grusze, mam też ogródek warzywny, a w nim moją ulubioną fasolkę szparagową, groszek. Sadzę też kwiaty sezonowe.
Czego najbardziej żal, gdy musi Pani opuścić dotychczasowe miejsce?
Teraz urządzam mój siódmy dom. Gdy sprzedaję poprzedni i wyprowadzam się, żałuję przede wszystkim pracy, którą w niego włożyłam. Zawsze wszystko robię z sercem i pasją, bo przecież tworzę przystań dla siebie i rodziny. Ale nie rozpamiętuję tego, co było, tylko myślę o tym, co będzie. Jednak do takich zmian trzeba mieć też odwagę. Tak jak Amerykanie, którzy co pięć lat się przeprowadzają, jeżeli nie pasuje im miejsce. Podziwiam ludzi, którzy mieszkają na jednym końcu miasta i dojeżdżają do pracy na drugi koniec. Ja bym się przeprowadziła, żeby było bliżej. Trzeba sobie ułatwiać życie, a nie utrudniać.
Myśli Pani, że to była już ostatnia przeprowadzka?
Nie wiem, co będzie za kilka lat. Na razie nowe miejsce spełnia wszystkie moje oczekiwania. Dom jest drewniany, bardzo urokliwy. To osiedle już kiedyś sobie wypatrzyłam. Jednak wcześniej nie było tam żadnego domu do sprzedania. Ale w końcu po 10 latach polowania udało się. Jest w dobrym miejscu, mam tu sporo przyjaciół, a Marysia będzie do szkoły dojeżdżać kolejką. I jest też bardzo blisko stajni, gdzie trzymam konia.
Czy takie same dobre relacje jak z Marysią, miała Pani wcześniej z Maćkiem?
Nie mogły być takie same i nie były. Urodziłam Maćka, będąc bardzo młodą kobietą. Skupiałam się przede wszystkim na swojej karierze. Ale człowiek, na szczęście, uczy się na błędach. Dlatego przy Marysi nie popełniłam wielu z nich. Cieszę się, że po latach mamy z Maćkiem bardzo dobre relacje. I to też zasługa mojej synowej. Joasia jest naprawdę bardzo fajnym człowiekiem, dużo rzeczy rozumie i świetnie potrafi scalać całą rodzinę. Podziwiam moje duże dzieci, jak je nazywam. Pracują w swoich zawodach, realizują się i tworzą bardzo zgrany duet w życiu prywatnym.
Wnuczkę Pani rozpieszcza?
Janinka skończyła w sierpniu 6 lat. Jest wspaniałą, rezolutną dziewczynką. Oczywiście, że ją rozpieszczam. Żałuję tylko, że ostatnio mam tak mało czasu dla mojej rodziny. Ale jak tylko dziewczyny do mnie przyjeżdżają, wtedy nadrabiam zaległości. Staram się być najlepszą na świecie babcią.
Czy wierzy Pani jeszcze w miłość, czeka na nią?
Zawsze wierzę w miłość. Bardzo kocham swoją córkę, syna, synową, wnuczkę i moje zwierzęta. A co ma być w życiu, to będzie. Przestałam dokładnie wszystko analizować. Nie nastawiam się, że muszę koniecznie być z jakimś mężczyzną. Trzeba po prostu żyć, cieszyć się każdym dniem, każdą chwilą. Więc cieszę się tym, co mam. Życie jest piękne.