Katarzyna Dowbor: Dostałam lekcję pokory. Przestałam marudzić!
W szczerej rozmowie z „Świat i Ludzie” Katarzyna Dowbor (58 l.) wyznaje, dlaczego przestała już narzekać na drobiazgi w swoim życiu. To dla niej czas podsumowania. Ten rok nie należał do najłatwiejszych...
Wielkimi krokami zbliża się koniec roku. Był dla ciebie łaskawy?
Był dość trudny, bo najpierw zdrowotne problemy miała moja córka Marysia, potem ja. Mocno o sobie dała znać moja choroba tarczycy, Gravesa-Basedowa. Na szczęście wszystkie te kłopoty, i moje, i mojej córki, udało się opanować.
O swojej chorobie dowiedziałaś się kilka lat temu przez przypadek, robiąc program o zdrowiu. Co sobie wtedy pomyślałaś?
Choroba - trudno, trzeba sobie z nią poradzić. Wystarczy, że wezmę leki, będę pod kontrolą lekarza i uda mi się ją opanować. Potraktowałam to jako kolejne zadanie do wykonania. Ale mój pan doktor od początku mówił, że jest to dolegliwość nieuleczalna i trzeba nauczyć się z nią żyć, a przede wszystkim trzeba się z nią pogodzić. I już wiem, że - niestety - nie można wziąć jednej cudownej tabletki, która cię uzdrowi. Raz czuję się gorzej, raz lepiej, raz chudnę, raz tyję.
Choroba ogranicza, trzeba się pilnować, zmienić styl życia, stosować dietę. Chyba nie zawsze jest to łatwe?
Na pewno dietę powinnam stosować. Przyznam, że nie zawsze mi się udaje. Nie powinnam się też denerwować, a przecież przy obecnej pracy, kiedy widzisz tyle ludzkiej krzywdy, nie jest to możliwe.
To może warto znaleźć inną pracę?
Ostatnio usłyszałam, że mogłabyś wystąpić na przykład w "Tańcu z gwiazdami". Gdyby zadzwoniono do mnie 20 lat temu, to pewnie zgodziłabym się. Teraz, w moim wieku, to siedzi się już w jury, więc jakimś jurorem mogłabym zostać ewentualnie. Ale też nie wiem, czy umiałabym zrezygnować z obecnego programu.
Dlaczego?
Bo zawsze chciałam robić misyjny program. To było moje największe marzenie, które się spełniło. "Nasz nowy dom" bardzo mnie zmienił. Myślę, że stałam się lepszym człowiekiem.
W jakim sensie?
Zaczęłam doceniać to co mam, nie przejmować się błahostkami. Przestałam marudzić, bo np. kawa jest za gorzka albo kurier się spóźnił z przesyłką. Ta podróż po Polsce, gdzie widzisz tyle nieszczęść, to była dla mnie dobra terapia. Dostałam lekcję pokory. Dlatego ostatnio nawet pomyślałam sobie, że chętnie zabiorę ze sobą osoby, którym gdzieś przestawiły się priorytety. Niech przejadą się po tych polskich wsiach, miasteczkach, zobaczą, co ludzie muszą znieść, w jakich warunkach żyją. Wtedy człowiek normalnie patrzy na życie i idzie przez nie z pokorą. Bo często te problemy wyolbrzymiamy, jesteśmy przejęci tylko sobą. Poza tym realizuję jeszcze jeden cel, swój bardzo prywatny.
Słyszałam, że podczas tych wojaży po Polsce przygarniasz wszystkie znajdy...
Do mnie trafiła kotka Fiona, którą wyciągnęliśmy z terenu budowy. I na razie na tym poprzestałam. Za to wraz z ekipą programu udało nam się znaleźć dom już dla siedmiu psów i siedmiu kotów. Wszystkie są zaopiekowane, w dobrych rękach. Jednego, bernardyna, wcisnęłam nawet moim warszawskim sąsiadom.
Jak go znalazłaś?
Był u pani, u której remontowaliśmy dom. Niestety, pies dużo kosztuje, więc właścicielka karmiła sunię tylko chlebem i wodą. Piesek był bardzo wychudzony. Od razu zaproponowałam, żeby mi go oddała. I teraz w nowym domu sunia jest przeszczęśliwa, niczego jej nie brakuje. Takich historii jest dużo. Kiedyś koledzy z ekipy jechali nocą z planu, na drodze siedział młody, zaniedbany kot. I trafił do naszego kolegi. Zdejmujemy też psy z łańcuchów, bo na wsiach trzymanie czworonoga na łańcuchu jest czymś zupełnie normalnym.
Dlaczego?
Kiedy rozmawiam z ludźmi, mówią, że przecież ojciec tak trzymał psa i dziadek też, to co w tym złego? Rozmawiamy więc, przekonujemy, walczymy. Są sukcesy. Zdarza się też, że składamy się w ekipie na operację psa, zostawiamy zapasy jedzenia.
Skąd u ciebie ta wielka miłość do zwierząt?
Wyniosłam ją z domu. Mój tata był biologiem. Dzieciaki z osiedla wiedziały, że musi znać się na zwierzętach. Przynosiły więc do niego psy z przetrąconymi łapkami, ptaki ze złamanymi skrzydłami, a my je potem woziliśmy z tatą po gabinetach weterynaryjnych.
Rozmawiasz czasem z córką o ludziach, których spotkałaś, których tak dotknął los?
Tak, Marysia jest inteligentna, pilnie słucha, opowiadam jej różne historie. Wspólnie analizujemy sytuacje życiowe.
W przyszłym roku zdaje maturę i chce jechać na studia za granicę. Nie boisz się syndromu opuszczonego gniazda?
Oczywiście, że się boję, ale ona nie jest moją własnością, jest oddzielnym bytem. Ma prawo do oddzielnego życia, do podejmowania własnych decyzji. Dlatego ją wspieram, a nie blokuję. Będę tęsknić, ale będziemy się widywać, a ja też nie zamknę się w domu. Mam przecież pracę.
Następny rok będzie więc równie emocjonujący. Poza tym po raz drugi zostaniesz też babcią!
Na pewno to będzie rok do zapamiętania. A co do maleństwa,, które ma się pojawić w naszej rodzinie, za dużo nie mogę mówić. Ale na pewno bardzo się cieszę. W tej roli mam już przetarty szlak z wnuczką Janinką. Wciąż jednak będę babcią zabieganą i niemającą na nic czasu.
***
Zobacz więcej materiałów wideo: