Katarzyna Gaertner i Kazimierz Mazur: Sześć lat po pożarze nadal nie doszli do siebie
Katarzyna Gaertner (76 l.) i Kazimierz Mazur (70 l.) w pożarze stracili dobytek całego swojego życia, wszystkie oszczędności. Spłonęły m.in. instrumenty i studio nagrań. Jak dzisiaj, sześć lat po tragedii, wygląda ich codzienność?
Pracowała z najlepszymi - Haliną Frąckowiak, Tadeuszem Woźniakiem, Urszulą Sipińską, Ryszardem Riedlem. Zawsze jednak podkreśla, że wszystko byłoby inne, gdyby nie Agnieszka Osiecka i Maryla Rodowicz.
Ta ostatnia ma w swoim repertuarze ponad 50 jej kompozycji (m.in. słynną "Małgośkę"), z kolei szuflada z inspiracjami od Agnieszki jeszcze się nie wyczerpała.
"Z Osiecką pracuję do dziś" - mówi Gaertner. W 1969 r. dostała stypendium w słynnym londyńskim studio na Abbey Road. "Takiej atmosfery nigdy potem nie spotkałam przy tworzeniu muzyki" - wspomina. Tam poznała Beatlesów, a John Lennon z Yoko Ono ozdobili okładkę jej płyty swoimi rysunkami.
Po Londynie na bazę wypadową do Pragi, Monachium i Warszawy, z którymi związała się zawodowo, wybrała Szwajcarię. Przeniosła się tam po śmierci pierwszego męża, dźwiękowca Roberta Kucharskiego. Zagraniczną karierę gwałtownie przerwał jednak stan wojenny.
Trwały akurat ostatnie przygotowania do amerykańsko-japońsko-niemieckiej wersji "Na szkle malowane", musicalu, który zdążył już podbić polskie sceny. Rozmowy miały odbyć się w Stanach, a Gaertner miała w kieszeni paszport i bilet na samolot z Berlina Zachodniego. Już w drodze, 13 grudnia, milicjant zatrzymał jej samochód: "A gdzież to się pani wybiera? Granice zamknięte!".
"Przejechałam raptem 30 kilometrów i skończyła się moja kariera" - wzdycha kompozytorka.
Starania o przywrócenie produkcji kosztowały ją dwa lata nerwów i niepewności. Wreszcie w 1985 r. zdrowie Katarzyny Gaertner się załamało. Białaczka. Szwajcarski lekarz poradził jej zmienić tryb życia, odciąć się od wielkiego świata, żyć zgodnie z naturą.
"Dziecinko, powiedział do mnie, jedz to, co jedzą kozy, i ciesz się życiem" - usłyszała. Sielski spokój odnalazła w Górach Świętokrzyskich. Przeprowadzka do Kwasu (koło Komaszyc, niedaleko Końskich) nie oznaczała jednak leżenia do góry brzuchem.
Sama wyremontowała rozpadający się młyn, przygarnęła kilka kóz. Do diety wprowadziła to, w czym zwierzaki gustowały najbardziej - skrzyp, oset... Ale nie samą pokrzywą człowiek żyje.
Po czterech latach bez komponowania wróciła do muzyki. A muzyka wróciła do niej... Pewnego dnia, w połowie lat 90., zjawił się u niej sąsiad, mówiąc, że za bramą stoją dwie wytworne panie.
"Jedna ważna z telewizji, nie może przyjść, bo ma szpilki na nogach. A tu śnieg i zamieć. Przeniósł je na rękach" - śmieje się Gaertner. To była Krystyna Janda i Agata Kulesza z propozycją, by w Teatrze Powszechnym wystawić jej "Na szkle malowane".
W 2002 r. do gospodarstwa w Kwasie dołączył drugi lokator. Nowego ukochanego wywróżył Katarzynie Gaertner przyjaciel - wg tarota miała spotkać kogoś, kto "przeprowadzi ją przez ogień".
Gdy poznała aktora Kazimierza Mazura (gra Tomasza Wiśniewskiego w "Barwach szczęścia"), zajmował się... chodzeniem po rozżarzonych węglach. Nie wiedziała jeszcze, że wróżba może dotyczyć czegoś innego.
Gdy myślała, że przed nią spokojna starość, w nocy z 28 na 29 stycznia 2012 roku w ich ukochanym domu wybuchł pożar.
"Już spaliśmy. Mąż krzyknął: 'pali się', złapał mnie na ręce i wyniósł w koszuli na zewnątrz. Wtedy po raz pierwszy dostałam udaru, przez kilka tygodni nie mogłam chodzić" - mówi Gaertner.
Był środek zimy, straż pożarna jechała całą wieczność. W tym czasie z mężem mogli tylko obserwować, jak płonie dorobek ich życia. Nie zostało niemal nic. Spłonęły kompozycje, instrumenty, sprzęt muzyczny, stopiły się nawet ślubne obrączki. Straty wyceniono na ponad 3,5 mln zł.
Zawiniły źle wykonane przewody kominowe, od których zajął się dach. Ocalał tylko stół, papier nutowy i stary fortepian "Edzio".
"Dla mnie to był sygnał, że to jeszcze nie fajrant" - mówiła artystka. W odbudowie i rehabilitacji pomagali znajomi i obcy ludzie z całej Polski, organizowano koncerty charytatywne - Gaertner po 50 latach pracy twórczej ma zaledwie 1300 zł emerytury.
Mimo optymizmu rzeczywistość okazała się jednak przytłaczająca. "Małżonkowie żyją w nieogrzewanym, wypalonym pokoju. Łóżka to materace położone na podpartych przez cegły drewnianych paletach. Gotują na dwupalnikowej maszynce, a prowizoryczne studio mieści się w kurniku. Nie ma kuchni ani łazienki" - tak wyglądała ich rzeczywistość cztery lata po tragedii.
Na domiar złego kompozytorka przeszła kolejne dwa ciężkie udary, po których nie udało jej się odzyskać pełnej sprawności w lewej połowie ciała. Ale wciąż komponowała, jedną ręką - na zmianę z dyrygowaniem i odbudową dachu.
Dziś stara się cieszyć każdym dniem. "Teraz mamy lepszy dach od tamtego" - żartuje. Nie można usłyszeć od niej słowa skargi.
Na "Edziu" gra codziennie kilka godzin - jak mówi - "kondycyjnie", chodzi na długie spacery z ukochanymi kozami. Mąż jest dla niej opoką. Razem założyli Intermedialny Teatr Muzyczny z siedzibą na odbudowanym strychu. A żeby zagrać koncert, są gotowi jechać setki kilometrów.
"Ja za muzykę oddałabym ostatnią koszulę" - mówi kompozytorka. "To jest dobre, spełnione twórczo życie".
***
Zobacz więcej materiałów: