Reklama
Reklama

Katarzyna Łaniewska: Przez prawicowe poglądy uważają mnie za "trędowatą"!

Ma sentyment do wszystkiego, co łączy się z Polską. "Jestem wielką patriotką" - mówi Katarzyna Łaniewska (82 l. ). Takie wychowanie aktorka wyniosła z rodzinnego domu w Łodzi.

Ma pani opinię osoby o twardym, silnym charakterze, która nigdy się nie poddaje.

- Tę siłę zawdzięczam mamie Janinie. Była młodą kobietą, gdy straciła męża, ale nigdy się nie załamała. Ja również mam naturę wojownika. Mama czynnie działała w ruchu kobiet, lidze tzw. „kooperatystek”. To była jej wielka pasja. Mój ojciec też miał duszę społecznika. W czasach nowo tworzącej się spółdzielczości w Polsce zakładał spółdzielnię Społem. Ten dar pomagania innym przekazali mi w genach.

Na trzecim roku studiów poślubiła pani Ignacego Gogolewskiego. Urodziła się córka Agnieszka, ale małżeństwo nie przetrwało. Dlaczego?

Reklama

- Zwykle powodem jest zdrada lub niezgodność charakterów. I zwykle mężczyźni odchodzą do kobiet dużo młodszych.  Mój mąż odszedł do kobiety starszej, z tej samej klatki schodowej. Odszedł do sławnej dziennikarki telewizyjnej Ireny Dziedzic.

Podobno bardzo przeżyła pani to rozstanie?

- Każda kobieta porzucona przeżywa ten fakt. Ale z upływem lat zaczęliśmy nawet spędzać wspólnie święta.  Mamy przecież dziecko, naszą wspaniałą córkę i cudowne wnuki, a teraz też prawnuczkę Emilkę. Jednak kiedy poznałam Jędrka, obecnego męża, dawne sprawy nie miały już dla mnie kompletnie znaczenia.

Poznaliście się w niecodziennych okolicznościach.

- Jechałam samochodem, gdy ni stąd ni zowąd trzech panów niemal rzuciło się pod koła mojego auta.  Jednemu z nich właśnie urodziło się dziecko, a samochód miał w warsztacie, więc wszyscy trzej zaczęli prosić, żebym ich podwiozła do szpitala. W ramach rewanżu każdy chciał zaprosić mnie na kawę. W efekcie zadzwonił tylko jeden – właśnie Andrzej. Nie miałam ochoty na tę randkę, ale w końcu poszłam za namową córki i tak to się zaczęło. Od kawy i gry w brydża.

Czy to prawda, że będąc już małżeństwem, nigdy się nie kłóciliście?

- Nie mieliśmy tak naprawdę okazji do kłótni. Mój mąż większość czasu spędzał poza miastem, a ja w Warszawie. Jędrek od czasu, gdy przeszedł na emeryturę, wolał siedzieć z naszym czwartym jamnikiem – Felusiem na wsi. Wybudował tam dla nas całoroczny dom i było mu tam dużo lepiej, niż w zatłoczonym śródmieściu stolicy.

Podobno niektóre kobiety próbowały pani odbić męża, bo był tak przystojny.

- Moja śp. sąsiadka Małgorzata Lorentowicz-Janczar zawsze mówiła o Andrzeju „mój kochany Yves Montand”. Często jej pomagał w pracach domowych. Ale Ignacy Gogolewski też był kiedyś przystojny. Dopiero z wiekiem się pochylił i dzisiaj, jak na niego patrzę, zastanawiam się, czy chciałabym z nim nadal być. Natomiast mój mąż nigdy nie dał mi powodów do zazdrości. Nie musiałam o niego zabiegać. Tworzyliśmy i nadal tworzymy doskonałe pod każdym względem małżeństwo.

Jak mąż dba o panią?

- Jędrek robi praktycznie wszystko, również zakupy. Zaczął gotować i wychodzi mu to świetnie. Dlatego często udaję, że zapomniałam przepisu jakiejś potrawy, aby dać mu pole do popisu. W kuchni jest prawdziwym mistrzem. Teraz jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, bo w dojrzałym wieku miłość przechodzi w fazę przyjaźni i pomagania sobie. Ale wiem, że nadal bardzo się kochamy. Jesteśmy bardzo zgodnym małżeństwem. Nie kłócimy się nawet przez telefon.

Ale na forum publicznym potrafi się pani kłócić?

- Ja się nie kłócę, tylko przedstawiam swoje racje. A że nie jestem dyplomatką, mówię prawdę w oczy, co większości nie jest na rękę.

Wkrótce premiera filmu „Smoleńsk”, w którym zagrała pani Annę Walentynowicz.

- To jest niewielka rola, ale niezwykle dla mnie ważna. Mam ogromny sentyment do wszystkiego, co łączy się z Polską, jestem wielką patriotką.

Przez prawicowe poglądy polityczne straciła pani wielu przyjaciół.

- Jeśli straciłam, to ludzi, którzy uważają mnie za „trędowatą”, a nie przyjaciół. Bywali na obiadach w naszym letnim domu, a potem nawet nie zadzwonili, żeby zapytać o moje zdrowie. Jestem już stara i postanowiłam postawić na osoby, którym naprawdę wierzę.

A co z popularnością? Nie żałuje Pani, że już nie gra w serialu „Plebania”?

- Popularność, jaką dała mi rola babci Józi, to ogromna przyjemność. Nadal, gdy wychodzę na Hożą, przy której mieszkam, nie ma przechodnia, który by mnie nie pozdrowił, nie uśmiechnął się. Nawet, gdy byłam w Nowym Jorku, ktoś na mój widok krzyknął: „Matko święta! Toż to babcia Józia!”


Rozmawiała:
Dorota Czerwińska

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Katarzyna Łaniewska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy