Kate Rozz: Pomógł mi brazylijski uzdrowiciel!
Kate Rozz, była żona Piotra Adamczyka, po ciężkim okresie w swoim życiu wróciła do równowagi dzięki pomocy tajemniczego uzdrowiciela...
Wróciła pani z Brazylii i znów tam jedzie, by kręcić film. Chce pani zostać drugą Martyną Wojciechowską?
Kate Rozz: - Podziwiam Martynę, bo nie boi się żadnych wyzwań, mam dużo szacunku i uznania do tego, co robi. Jednak nie chcę być nikim innym niż sobą (śmiech). Mój film "Poznaj Brazylię z Kate Rozz" jest bardzo osobisty. Jestem producentem i prowadzącą. Film na razie niedokończony. Ostatnią część będę kręcić w Amazonii.
Dlaczego akurat Brazylia? Czego pani tam szukała?
K.R.: - Pojechałam w styczniu tego roku, by się wyciszyć. Ubiegły rok był dla mnie ciężki. Nawet nie chcę do tego wracać. Od znajomych dowiedziałam się o sławnym brazylijskim uzdrowicielu Janie od Boga, który leczy ciało i duszę.
Uzdrowiciel pomógł pani?
K.R.: - Bardzo! Odzyskałam wewnętrzny spokój, a przy okazji spotkałam Lucelię Santos, która też go odwiedza. Małe i większe cuda w Brazylii zdarzały mi się na każdym kroku. Zakochałam się w tym kraju. Spontanicznie zrodził się pomysł na film.
Gdy pani wyjeżdża do Brazylii, z kim zostają dzieci?
K.R.: - Mam olbrzymie szczęście, gdyż w takich sytuacjach mogę liczyć na najbliższe mi osoby: tatę Mii, moją siostrę i oczywiście mamę. Rozłąka z dziećmi nigdy nie jest długa. Wszyscy bardzo się kochamy.
Zmieniła pani imię. Kiedyś była pani Katarzyną Gwizdałą.
K.R.: - Posługiwanie się imieniem Katarzyna w Nowym Jorku czy w Paryżu nie jest wygodne. Zamiast Kasi, byłam "Kaszą", a to nie brzmi przyjemnie. Nazwisko Gwizdała przestałam nosić, gdy wyszłam za mąż. Przyjęłam nazwisko męża - Rozan. Gdy nasze drogi zaczęły się rozchodzić, zmodyfikowałam swoje nazwisko i tak powstała Kate Rozz.
Jak dziewczyna z Białegostoku trafiła do Paryża?
K.R.: - Jako 19-latka, pojechałam tam po zdanych egzaminach na studia, by spróbować swoich sił w modelingu. Mam 178 cm wzrostu, jestem szczupła, myślałam, że warto spróbować. Ale w agencjach modelek słyszałam, że jestem za gruba i zbyt kształtna. Panowała wtedy moda na bardzo wychudzone dziewczyny, prawie anorektyczki.
W Paryżu zakochał się w pani francuski milioner...
K.R.: - Gdy się poznaliśmy nie był żadnym milionerem. Ale w trakcie naszego związku rzeczywiście otworzyły się przed nim nowe możliwości, które zdecydowanie poprawiły jego sytuację finansową. Cieszyłam się, obserwując, jak mój partner odnosi sukcesy zawodowe. Poznaliśmy się na kolacji. Wiedząc, że kocham konie, zaprosił mnie na przejażdżkę. Było miło, ale tego samego dnia miałam samolot do Warszawy. Czekał tam ma mnie mój ówczesny chłopak, w którym byłam zakochana. Młodzieńczą miłość nie przetrwała. Po kilku latach znów spotkałam Jean-Manuela, zakochani w sobie pobraliśmy się.
Ma pani za sobą dwa rozstania. Wierzy pani w miłość?
K.R.: - Wierzę, ale nie rozglądam się za nią. Od 1,5 roku jestem sama i bardzo dobrze mi w tym stanie. Całą miłość ofiarowuje dzieciom i najbliższym. Jestem przede wszystkim mamą.
Monika Galicka
28/2014