Reklama
Reklama

Kolberger: Chcesz żyć, walcz

- Śmierci, jako takiej, na pewno się nie boję. Boję się za to myśli, że kiedyś będę wymagał opieki, będę zdany na innych, bo nie będę mógł pracować ani zarabiać na siebie - mówił w jednym z ostatnich wywiadów Krzysztof Kolberger.

Aktor od 20 lat zmagał się z nowotworem, ale mimo ciężkiej choroby, bardzo chciał żyć. Walczył o każdy kolejny dzień...

Dlaczego zdecydował się Pan ujawnić światu swoją chorobę? Już przed laty, gdy nowotwór zaatakował po raz pierwszy, mówił Pan o tym otwarcie...

Krzysztof Kolberger: - Spostrzegłem, że moja szczerość pozytywnie wpływa na innych chorych. Mówienie o raku oswaja strach, mobilizuje do walki. Ludzie zaczynają wierzyć, że skoro mnie się udało, oni też mogą wygrać.

- Dzielą się doświadczeniami, pomagają sobie nawzajem. Dlatego m.in. z mojej inicjatywy powstało Stowarzyszenie Chorych na Raka Nerki. Celem stowarzyszenia jest walka o pieniądze na nowoczesne leki dla pacjentów, czyli terapię celowaną. Lekarze zastosowali te leki u mnie po trzeciej operacji i usunięciu przerzutów na wątrobie.

Reklama

Nawrót choroby był dla Pana ciosem?

K.K: - Tak, bo uważałem się za całkowicie wyleczonego. Że coś jest nie tak, uświadomiłem sobie w 2005 r. w Rzymie, gdy po śmierci Jana Pawła II miałem odczytać jego testament. Po hotelowym śniadaniu bardzo źle się poczułem. Po kilku dniach moja skóra zrobiła się żółta. USG wykazało, że mam raka trzustki - przerzut nowotworu sprzed 15 lat, kiedy usunięto mi nerkę.

Czy lekarz powiedział panu prawdę o diagnozie?

K.K: - Nie ukrywano przede mną niczego. Okazało się, że konieczna jest szybka i ryzykowna operacja: usunięcie nie tylko trzustki, ale i śledziony. A moja szansa, że przeżyję wynosiła 5 proc... Nie wahałem się jednak. Pomyślałem: nie ma wyjścia, chcesz żyć, to walcz!

Podobno już trzy tygodnie po operacji dosłownie uciekł Pan ze szpitala...

K.K: - Powiedziałem lekarzom, że muszę wziąć udział w koncercie, podczas którego miałem recytować "Tryptyk Rzymski". Co prawda niechętnie, ale zgodzili się mnie wypuścić ze szpitala. Gdy w dniu występu wszedłem na salę, ujrzałem przy fortepianie tego samego pianistę, który zaledwie miesiąc wcześniej akompaniował mi w Rzymie. Poczułem, jakby czas się wtedy zatrzymał. Przypadek? Sądzę, że raczej nieprawdopodobny splot zdarzeń. W tym, że ciągle żyję, czuję udział siły wyższej.

Mimo choroby, cały czas jest Pan niezwykle aktywny zawodowo.

K.K: - To najlepszy dowód, że można i trzeba radzić sobie z chorobą. To właśnie jest najważniejsze. Najgorszą rzeczą jest izolowanie się od świata, siedzenie i myślenie o nieszczęściu i niesprawiedliwości, jaka nas dotknęła. Trzeba myśleć o czymś innym, najlepiej pracować, jeśli siły pozwalają. Za moim przykładem poszło kilku chorych. Wcześniej nawet nie chcieli się leczyć, nie wierzyli w sens terapii. Teraz walczą.

A wsparcie bliskich? Czy ono też pomaga przetrwać?

K.K: - Jest bezcenne. Mnie najbardziej wspierała córka (ze związku z aktorką Anną Romantowską - przyp. red.). Moja Julia nieraz pokonywała setki kilometrów, by być przy mnie w najtrudniejszych chwilach, dodawać otuchy przed operacjami. Zrezygnowała nawet z wyjazdu do Londynu, który był dla niej niezmiernie ważny ze względów zawodowych.

- Wspierali mnie też serdeczni przyjaciele. Wiem, że w tym nieszczęściu mam wiele szczęścia. Od wielu chorych na nowotwory znajomi się odwracają. Bo... nie wiedzą, jak z nimi rozmawiać, jakby się ich bali... Ale nie wszyscy chorzy chcą o swoich przeżyciach rozmawiać...

Pan też miewa gorsze dni?

K.K: - Przychodzą takie dni, kiedy nie chce się wstać, bo tak boli... Kiedy nie chce się działać, bo wydaje się, że nie ma po co. To chyba normalne. Na szczęście szybko biorę się w garść.

Boi się Pan śmierci?

K.K: - Śmierci, jako takiej, na pewno się nie boję. Boję się za to myśli, że kiedyś będę wymagał opieki, będę zdany na innych, bo nie będę mógł pracować ani zarabiać na siebie. Ale jeśli i tak się zdarzy, to będę musiał to przyjąć. A póki co, wiem, że trzeba cenić każdy darowany dzień. Nawet dla tego jednego dnia warto walczyć.

Rozmawiała: Aleksandra Barcikowska

(nr 2)

Na Żywo
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Kolberger
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy