Kolejna przełomowa decyzja księcia Williama. Media piszą o rewolucji
Książę William (41 l.) zaledwie od roku jest oficjalnym następcą tronu, ale już daje do zrozumienia, że jego panowanie będzie zupełnie inne niż babci, królowej Elżbiety II i ojca - Karola III. Właśnie zdecydował się zerwać z wielowiekową tradycją i potraktować monarchię jak… korporację. Brytyjskie media wspominają o rewolucji.
Książę William przez wielu Brytyjczyków traktowany jest jak "docelowy król", chociaż na tronie zasiada jego tata - król Karol III. Plotki o tym, że korona powinna była od razu przypaść Williamowi krążą od lat.
Istnieje spiskowa teoria, w myśl której królowa Elżbieta II chciała przekazać tron bezpośrednio wnukowi z pominięciem syna, jednak doradcy jej na to nie pozwolili. Chociaż wydaje się wysoce nieprawdopodobne, by królowa, słynąca z przywiązania do tradycji i reguł, rządzących od wieków brytyjska monarchią, w ogóle rozważała kiedykolwiek taki pomysł, teoria ta ma wielu zwolenników.
Książę William i księżna Kate już do tej pory zdążyli wielokrotnie udowodnić, że chcą i potrafią iść z duchem czasu. Zbudowali nowoczesne małżeństwo oparte na sprawiedliwym podziale obowiązków domowych i rodzicielskich. Wychowują dzieci z dala od Pałacu Buckingham i jako pierwsi w brytyjskiej linii sukcesji, zrobili coś, co nie mieściło się w głowie nawet postępowej księżnej Dianie: zapisali dzieci do koedukacyjnej szkoły.
Najnowszy pomysł Williama wydaje się jednak szokujący nawet dla jego zwolenników. Po tym, gdy dał do zrozumienia, że zamierza traktować monarchię jak korporację i do kierowania nią zatrudnić dyrektora generalnego, media zaczęły przebąkiwać o rewolucji. Jak komentuje informator "Daily Mail":
"To rewolucyjne posunięcie. Obalają tradycyjną, hierarchiczną strukturę, w której pracownicy odpowiadają przed prywatnymi sekretarzami. Czy król i królowa będą musieli pójść w ich ślady?"
Na dodatek pieczę nad procesem rekrutacyjnym książę i księżna Walii powierzyli firmie zewnętrznej Odgers Berndtson. Do tej pory personel pałacowy był dobierany na zasadzie polecenia przez zatrudnionego już pracownika lub, jak damy dworu, dziedziczności.
W prasie już ukazało się ogłoszenie, w którym nakreślone są oczekiwania księcia Walii wobec CEO, który obejmie zarządzanie 60-osobowym personelem:
"To wyjątkowa szansa. Dyrektor generalny jest najwyższym rangą urzędnikiem, na którym ciąży największa odpowiedzialność. Podlega bezpośrednio Ich Królewskim Wysokościom, księciu i księżnej Walii. Będzie odpowiedzialny za rozwój i wdrażanie długoterminowej strategii Ich Królewskich Wysokości oraz wzmacnianie profesjonalizmu podległych mu pracowników".
Wśród oczekiwanych od kandydatów cech zostały wymienione: silna wola, inteligencja emocjonalna oraz… niskie ego.
Dyrektor generalny będzie współpracował bezpośrednio z biurem króla Karola i Camilli, "służąc jako strategiczny interfejs z Pałacem Buckingham". Wysokość wynagrodzenia nie została podana w ogłoszeniu, jednak zakłada się, że będzie ona wyższa niż prywatnego sekretarza. Obecnie prywatny sekretarz króla Karola III sir Clive Alderton zarabia 210 tys. funtów rocznie, czyli ponad milion złotych.
Jak spekuluje brytyjska prasa, Williamowi, podobnie jak Harry’emu zaleźli za skórę wszechmocni i aroganccy sekretarze królowej Elżbiety II i Karola. Książę Harry w swojej biografii nazwał ich Osą, Muchą i Pszczołą. Jak o nich pisał:
"Spędziłem całe życie z dworzanami. Ale tym trzem mężczyznom w średnim wieku udało się skonsolidować wielką władzę dzięki serii śmiałych, makiawelistycznych manewrów. Mucha żywił się odpadkami z rządu i mediów. Osa tych, których uważał za wrogów, umieszczał na specjalnej liście. Krótko potem, bez ostrzeżenia dźgał swoim żądłem, aż zaczynałeś płakać za zdumienia. Pszczoła miał tendencję do szybowania z takim spokojem, jakby był dobrodziejstwem dla wszystkich żywych istot".
Książę William nigdy nie wypowiadał się na temat Pszczoły, Muchy i Osy, jednak jego najnowsza decyzja zdaje się sugerować, że nie zamierza stać się zakładnikiem własnych pracowników, jak niegdyś babcia i ojciec.
Rzecznik Pałacu Kensington, poproszony przez "Daily Mail" o oficjalny komentarz, odpowiedział krótko: "Nie komentujemy spraw kadrowych".
Zobacz też: