Kora była dla niego nagrodą pocieszenia. Prawda o pierwszej ukochanej wyszła na jaw dopiero niedawno
O Marku Jackowskim i Korze mówiono kiedyś, że byli sobie przeznaczeni. Niewiele osób wie, że gdy spotkali się po raz pierwszy, Marek był pogrążony w rozpaczy, bo dziewczyna, którą kochał do szaleństwa, właśnie odrzuciła jego oświadczyny. Ewę Janicką, choć dała mu kosza i złamała mu serce, do końca życia nazywał swą największą miłością. To z myślą o niej skomponował największy przebój Maanamu, piosenkę „Kocham cię, kochanie moje”.
Zanim pewnego letniego wieczora 1969 roku Marek Jackowski (sprawdź!) - po swoim koncercie w Piwnicy pod Baranami - poznał Korę, był po uszy zakochany w Ewie Janickiej. To właśnie o niej mówił, że była najważniejszą kobietą w jego życiu.
"Zabiegał o kontakt z nią do końca życia. To jej zadedykował utwór »Kocham cię, kochanie moje«" - wyznał przyjaciel Jackowskiego, Jerzy Stępkowski, w rozmowie z autorką biografii założyciela Maanamu.
Ewa była młodszą siostrą narzeczonej Jerzego Stępkowskiego, z którym Marek - będąc studentem anglistyki na Uniwersytecie Łódzkim - powołał do życia dyskusyjny klub muzyczny.
Chodziła jeszcze do liceum, ale rodzice pozwalali jej już - pod nadzorem Jurka, czyli przyszłego szwagra - uczestniczyć w imprezach ze studentami. Lubiła słuchać płyt, które Stępkowskiemu przysyłali mieszkający na Wyspach krewni, i długich rozmów, jakie po odsłuchaniu albumów Milesa Daviesa czy grupy Animals toczyli jej starsi przyjaciele.
21-letni Marek wyglądał jak typowy rockendrolowiec, ale był skromnym, nieśmiałym młodzieńcem z głową pełną marzeń. Ewa zrobiła na nim ogromne wrażenie, a kiedy w końcu odważył się jej o tym powiedzieć, uśmiechnęła się i zaprosiła go do domu. Uznała, że zanim zacznie się z nim umawiać, czego pragnęła z całego serca, powinna przedstawić go rodzicom.
Mama Ewy od razu zaakceptowała jej nowego chłopaka.
Ewa i Marek stali się nierozłączni. Bywalcy modnych łódzkich klubów - Balbiny i Perełki - widywali ich często, jak bawią się razem na parkiecie, jak patrzą sobie w oczy, sącząc wino, jak przytulają się do siebie, gawędząc ze znajomymi.
Po kilkunastu miesiącach randkowania nadszedł wreszcie dzień, gdy Marek Jackowski postanowił oświadczyć się dziewczynie.
"Pożycza od kolegi garnitur i - umówiony wcześniej z rodzicami Ewy, że będzie ją prosił o rękę - idzie do Janickich z kwiatami i pierścionkiem zaręczynowym" - czytamy w książce "Głośniej! Marek Jackowski. Historia twórcy Maanamu".
"W trakcie obiadu (...) dochodzi do oświadczyn. Ewa ich jednak nie przyjmuje" - twierdzi Anna Kamińska.
Marek był w szoku, gdy Ewa powiedziała mu: "Nie, ślubu nie będzie" i obróciła jego propozycję, by zostali małżeństwem, w żart.
Dopiero po wielu latach Jackowski dowiedział się, że jego ukochana przestraszyła się związku z artystą, że wolała być z kimś, kto codziennie będzie wracał z pracy o tej samej porze.
Marek, upokorzony i zraniony przez kogoś, kogo kochał nad życie, postanowił na zawsze opuścić Łódź.
W Krakowie, gdzie zamieszkał u siostry, Jackowski poznał Korę. Przyszła ze swym ówczesnym narzeczonym, Ryszardem Terleckim, do Piwnicy pod Baranami na występ zespołu Vox Gentis, który Marek założył ze Zbigniewem Frankowskim. Po koncercie odesłała Ryszarda do domu, a sama podeszła do gitarzysty, przysiadła na kolumnie głośnikowej i... tak zaczęła się ich znajomość.
"Z Marka strony na pewno nie była miłość od pierwszego wejrzenia" - powiedział Frankowski autorce "Głośniej!", wspominając dzień, w którym jego przyjaciel po raz pierwszy spotkał swą przyszłą żonę.
Kora - co przyjaciele Jackowskiego potwierdzili po latach na kartach jego biografii - była dla Marka "nagrodą pocieszenia". Nie jest tajemnicą, że zdradzał ją na potęgę, a i ona przyprawiała mu rogi. Na szczęście po rozwodzie udało się im ocalić przyjaźń i utrzymać przy życiu ich ukochany Maanam.
Po rozwodzie z Korą 39-letni wtedy Marek ożenił się z młodszą od niego o prawie 20 lat Katarzyną Krupicz. Odbił ją swojemu koledze z zespołu, Jarosławowi Szlagowskiemu. Niespełna dekadę później zostawił drugą żonę dla poznanej po koncercie w Polkowicach nastolatki, Ewy Święs, która została trzecią panią Jackowską, z którą doczekał się trzech córek i która była z nim aż do jego śmierci.
Autorka biografii Marka Jackowskiego twierdzi, że muzyk wiele razy - w trakcie trwania jego małżeństwa z Korą, później z Katarzyną, a w końcu z Ewą - spotykał się ze swoją pierwszą miłością, a nawet na moment wrócili do siebie.
Był już mężem Kory, gdy podczas jednej z wizyt w Łodzi spotkał się z Ewą Janicką.
"Odnawia wtedy związek (...). Mają po prostu na nowo swój czas. Trwa to jednak krótko, bo na jednym z koncertów Ewa pojawia się nagle w towarzystwie innego mężczyzny" - pisze Anna Kamińska.
Ostatni raz Jackowski widział Janicką w kwietniu 2004 roku. Zaprosił na łódzki koncert Maanamu Jerzego Stępkowskiego i uprosił go, by przyprowadził ze sobą Ewę. Słyszał, że od lat tkwi w nieudanym małżeństwie... Jerzy spełnił prośbę przyjaciela i przekonał szwagierkę, żeby porozmawiała z Markiem.
"Miał wtedy w oczach ogień. Trzymał Ewę za rękę, patrzyli tylko na siebie, nie mogli się rozstać. Zrozumiałem wtedy, że on nigdy nie przestał jej kochać. I że to już zawsze będzie jego największa miłość" - powiedział Stępkowski w rozmowie z autorką "Głośniej!".
Źródła:
1. Książka A. Kamińskiej "Głośniej! Marek Jackowski. Historia twórcy Maanamu", wyd. listopad 2023
2. Artykuł "Śpiewali o miłości, gdy ich związek umierał", "Retro" nr 8/2021