Kora przedawkowała haszysz
Kulisy jednego z najgłośniejszych związków polskiego show-biznesu.
Spotkaniem dwojga ludzi, którzy w latach 80. odmienili polską muzykę rockową, kierowało wiele przypadków. Marek Jackowski (66†), student ostatniego roku anglistyki, przeniósł się w 1969 r. z Łodzi do Krakowa, by występować w słynnej Piwnicy pod Baranami.
Kiedy szykował się do pierwszego koncertu, nie przypuszczał, że spotka tam swoją wielką miłość. Kora (61) wcale się na ten koncert nie wybierała. 19-letnia królowa krakowskich hipisów miała za sobą próbę samobójczą, cierpiała na depresję.
"Nie wychodziłam z domu. Bałam się ludzi i światła dziennego" - mówiła. Kolega siłą wyciągnął ją do Piwnicy. Wtedy pierwszy raz rozmawiała z Markiem. Potem tracili się z oczu, znów spotykali, aż w końcu on zaprosił ją do siebie do domu.
"Zapytałam wprost, czego ode mnie chce. Odpowiedział ściszonym głosem: 'Kocham cię'. Tak się tego wystraszyłam, że uciekłam. A on zaczął mnie szukać. I znalazł. Zamieszkaliśmy razem" - opowiadała Kora.
"Marek był pierwszym mężczyzną, który mnie zafascynował" - mówiła. Oboje wierzyli, że są dla siebie stworzeni, że razem spędzą całe życie. W 1972 r. wzięli ślub, kilka miesięcy później urodził się Mateusz. Nie były to dla nich lekkie czasy.
Marek dorabiał korepetycjami z angielskiego, Kora pracowała za marną pensję jako opiekunka upośledzonych dzieci. 4 lata po Mateuszu urodziła Szymona. "Mieszkaliśmy z Korą i dwójką dzieci w domu przeznaczonym do rozbiórki. Nie mieliśmy pieniędzy i żeby nie zamarznąć, zrywałem parkiet w sąsiednich pomieszczeniach. Paliliśmy nim w piecu" - opowiadał Marek.
Małżeństwo im nie służyło. Wprawdzie na ślubnym przyjęciu Kora przedawkowała haszysz i myślała, że umiera, żegnając się na zawsze z ukochanym, ale to jego uzależnienie od alkoholu niszczyło ich związek.
"Marek był ciężko chory, cierpiał, a ja cierpiałam razem z nim" - mówiła Kora. Zafascynowanie tym niezwykłym mężczyzną rozwiało się bezpowrotnie. Kilka lat po ślubie Kora znalazła ukojenie w ramionach sąsiada, Kamila Sipowicza (59). I to on był ojcem drugiego dziecka piosenkarki. Chłopiec i Marek dowiedzieli się o tym dekadę później.
"Szymona, syna Kamila, wychowywałem przez 10 lat i traktuję go jak swoje dziecko" - powiedział Marek. Z Korą rozwiedli się po 13 latach małżeństwa. Próbowali żyć w wolnym związku, ale też się nie udało. Wokalistka na dobre związała się z Sipowiczem, z którym jest do dziś. Z Jackowskim łączył ją tylko odnoszący sukcesy zespół Maanam. Ale i te związki nie były łatwe.
W 1986 r. Kora rozwiązała Maanam. Jednym z powodów był alkoholizm muzyków. Jackowski przez lata walczył z nałogiem, aż w końcu, w dramatycznych okolicznościach, wygrał. W 1989 r. znalazł się na granicy śmierci.
"Kiedy wiedziałem, że umieram, modliłem się do Boga, wzywałem Jego imienia na pomoc. I jakimś cudem przeżyłem" - opowiadał. Ten zadeklarowany kiedyś buddysta odnalazł zgubioną drogę do katolicyzmu.
Choć, jak przyznał, z początku była to wiara krucha, chwiejna. Rzucił nałóg, ożenił się ze znacznie młodszą Ewą. Został ojcem trzech córek - Bianki (17), Palomy (16) i Soni (13).
"Wiele osób patrzyło sceptycznie na nasze małżeństwo, bo jest między nami duża różnica wieku, ale okazało się ono sensowne i prawdziwe" - mówił. Przez 17 lat mieszkał z rodziną w Zakopanem, w 2006 r. przenieśli się do San Marco pod Neapolem.
"Nareszcie mogę się nacieszyć słońcem, świeżymi rybami, owocami morza, które uwielbiam. Chodzę po ogrodzie i mówię 'Panie Boże, jestem w raju'" - opowiadał.
Za sprawą reaktywowanego Maanamu jego losy znów splotły się z wyborami życiowymi Kory. Odnosili sukcesy, choć już nie tak duże jak w latach 80. Z czasem ich drogi artystyczne jednak się rozeszły. Jackowski zarzucał partnerce uleganie wpływom menedżerów, których interesują tylko pieniądze.
On nie mógł w kółko grać tych samych utworów, chciał tworzyć. W 2008 r. oboje zawiesili działalność zespołu. "Kora i ja jesteśmy z dwóch różnych światów. Nie mamy już o czym rozmawiać. Rozmowa z nią już mnie nie buduje, tylko wprowadza zamęt" - twierdził.
Czas jednak leczy rany, w dodatku mediacji między rodzicami skutecznie podjął się ich syn. Marek złagodził swoje wypowiedzi o byłej żonie.
"Rozmowy są normalne, a Kora chwali się, że jadła cytryny z mojego ogrodu, bo Mateusz jej przywiózł z Włoch" - śmiał się. W ostatnich wywiadach zapewniał, że jest szczęśliwy. "Życie jest piękne w każdej formie, nawet w bólu, w krzyżu, który przychodzi nam nieść. Ludzie akceptują nie tylko momenty piękne, ale także smutne i trudne. Ja też" - mówił.
Zmarł na zawał serca 18 maja około godziny 10. Nieco wcześniej na Facebooku zamieścił wpis: "Drodzy przyjaciele i korespondenci! Jeżeli nie odpisuję, to znaczy, że pracuję w studio. Zaległości nadrobię w wolnej chwili. Tymczasem życzę miłej, gorącej soboty i niedzieli".
Agnieszka Brzoza