Kozłowski wyszedł na prostą
Życie nie oszczędzało popularnego aktora Macieja Kozłowskiego. Doświadczył ubóstwa, bezdomności, ciężkiej choroby. W końcu jednak odbił się od dna...
51-letni aktor o śmierć otarł się już w dzieciństwie, kiedy dostał skażoną szczepionkę na chorobę Heinego-Medina - pisze "Życie na gorąco". Po skończeniu szkoły filmowej handlował starociami, pracował na budowie, w punkcie ksero, agencji ochrony. Musiał z czegoś żyć.
Po tym, jak dowiedział się, że jest nosicielem wirusa zapalenia wątroby typu C, nikt nie chciał go zatrudnić.
"Siedzę w domu, czytam książkę. Nie ma w tym kraju kinematografii i nie będzie, bo bezguścia promują bezguścia" - mówił w jednym z wywiadów.
Myślał o śmierci. "Ile jeszcze przeżyję: rok, dwa, dziesięć?" - zastanawiał się.
Kiedy pierwszy raz przyjechał do stolicy, nie znał tutaj nikogo, nie miał kontaktów ani pieniędzy. Tak trafił na Dworzec Centralny w Warszawie. "Po prostu nie miałem gdzie mieszkać" - wyznał.
"Koczował z bezdomnymi, chociaż był już dyplomowanym aktorem i miał na koncie kilkanaście ról. Wtedy przekonał się na własnej skórze, że na marginesie życia można znaleźć się z dnia na dzień" - pisze magazyn.
Dziś opiekuje się polską reprezentacją bezdomnych w piłce nożnej. Jeździ z nimi na mecze, wspiera finansowo. O sobie mówi, że jest "dyżurnym żebrakiem drużyny". Od pół roku jest mężem krakowskiej malarki Agnieszki Kowalskiej. Jego mroczny życiorys w końcu nabrał barw...