Krawczyk uważał to za swoją największą porażkę. Ujawniła prawdę w dniu pogrzebu
Gdyby żył, obchodziłby dzisiaj 77. urodziny. Niestety - Krzysztof Krawczyk zmarł w 2021 r. Od tego czasu w sieci napisano o nim chyba wszystko. Wyciągnięto każdy szczegół z jego życia. Tak jak jego wyjazd do Stanów Zjednoczonych - i to dwukrotny: w latach 80. i 90.. W dniu pogrzebu muzyka w internecie pojawił się wywiad z Marią Szabłowską, w którym koleżanka artysty opowiedziała o tym, co on sam uważał za swoją największą porażkę.
Okazuje się, że największym wyrzutem sumienia artysty był jego powrót z USA, gdzie wyjechał za chlebem.
"Na jego drodze pojawiało się wiele porażek. Jedną z nich był wyjazd do Stanów Zjednoczonych z nadzieją, że zrobi tam karierę. Próbował i w Nashville, i innych amerykańskich miastach. Nic z tego nie wyszło. Skończyło się na śpiewaniu w klubach nocnych. Ale jak sam mówił, największą porażką był powrót do Polski w latach 90., kiedy ludzie już trochę o nim zapomnieli, a on nie bardzo miał z czego żyć. Wtedy poszedł w disco polo" - wspominała w opublikowanej przez PAP w dzień pogrzebu Krzysztofa Krawczyka rozmowie Maria Szabłowska.
Tym co odmieniło los Krawczyka, było spotkanie z Goranem Bregovicem. Płyta, która wspólnie wydali, dała mu uznanie. I niezwykłą satysfakcję - słuchacze i krytycy ją docenili. I do dziś zresztą utwory z krążka cieszą się wielką popularnością.
"To był prawdziwy przełom. Bregovic pojawił się akurat wtedy, kiedy Krzysiek nie mógł się odnaleźć, nie miał piosenek, nie koncertował. Bregovic postanowił nagrać płytę z polskim wokalistą, ale ponieważ nie znał tutejszego rynku, poprosił swoich współpracowników, żeby dostarczyli mu nagrania różnych, najlepiej znanych, polskich głosów. Na tej podstawie miał dokonać wyboru" - powiedziała Szabłowska.
Bregovic długo nie musiał szukać tego jednego głosu. "Zadałam (...) pytanie: co zaważyło na tym wyborze. W odpowiedzi usłyszałam, że Krzysztof ma taką prawdę w głosie. To też jest fakt. Ta prawda, kiedy Bregovic go słuchał, wynikała ze wszystkich przeżyć życiowych, które Krzysztof miał za sobą (...) Goran dał mu drugie życie i był dla Krawczyka niezwykle ważną postacią" - podsumowała dziennikarka i koleżanka Krawczyka.
Krzysztof Krawczyk opuścił Polskę w latach 80. Udał się do USA, by tam zrobić międzynarodową karierę. Nie wszystko poszło po jego myśli. Przez kilka lat koncertował w klubach w Chicago, Las Vegas i Indianapolis. Gaże były jednak marne... A coś trzeba było jeść, za coś zapłacić rachunki.
Krawczyk musiał więc podejmować rozmaite prace - układał dachówki z góralami, był barmanem, jeździł limuzyną, pracował jako majster przy projektowaniu balkonów i wyjść ewakuacyjnych. Jednak ta pierwsza praca okazała się najgorsza dla artysty. Doszło do wypadku - jednym z narzędzi uszkodził sobie rękę. To wydarzenie sprawiło, że postanowił wrócić do ojczyzny.
W 1985 r. wrócił do Polski. A do Stanów na emigrację udał się raz jeszcze - w latach 90. Wtedy też poznał Daniela Olbrychskiego. Od czasu gdy zobaczył "Trylogię", pragnął poznać aktora. Był - jak sam go nazwał - "bohaterem jego młodości".
"Poznaliśmy się 20 lat temu, w Chicago, w klubie Cardinale, w którym śpiewałem w weekendy" - opowiadał "Super Expressowi".
"Podobało mu się to, co robiłem. Potem usiedliśmy przy stoliku, zaczęliśmy opowiadać o sprawach duchowych. Stwierdziliśmy, że jesteśmy na tej samej drodze niekrzywdzenia drugiego człowieka (...) Marzyłem, żeby zasłużyć na bycie jego przyjacielem. I poznałem go, Daniel gościł w moim domu! Powiedział mi wtedy: »Możesz mówić do mnie Danek - tylko kilka osób tak mnie nazywa«" - dodał.
Zobacz także: