Reklama
Reklama

Kret pierwszy raz o związku z Tadlą: Wszystkim radzę się zakochać!

Umówić się na wywiad z Jarosławem Kretem (49) to dziś prawdziwe wyzwanie. Ale zainteresowanie dziennikarzy wyraźnie go cieszy: "Powiem pani, że ciągle ktoś do mnie dzwoni. Nie wiem, o co im wszystkim chodzi!" - kokietuje.

Pogodynek znów jest zakochany. Z Beatą Tadlą (37) tworzy dziś najgorętszą parę sezonu! Jak to się zaczęło? Podobno pomagał jej w pierwszych tygodniach pracy w TVP. Wkrótce oboje zaczęli spędzać razem czas także prywatnie.

"SHOW" udało się porozmawiać z Kretem podczas gali rozdania nagród Telekamery "Tele Tygodnia". 

Po raz pierwszy pozuje pan z Beatą na czerwonym dywanie.

Jarosław Kret: - Nie...

To deklaracja z waszej strony, potwierdzenie: "Tak, jesteśmy razem"?

J.K.: - A skąd, żadna tam deklaracja. Przyszliśmy razem, ale nie zrobiliśmy tego po raz pierwszy. Byliśmy już przecież na Wielkim Teście Wiedzy Ekonomicznej. Dziś po prostu pojawili się fotoreporterzy i nas sfotografowali.

Reklama

Czy na wiosnę łatwiej się zakochać?

J.K.: - Zakochać się wszystkim radzę, bez względu na porę roku. Człowiek od razu się lepiej czuje, jest łagodniejszy. A jakby wszyscy dookoła byli łagodniejsi, to byłoby naprawdę pysznie!

Towarzyszy wam dziś Jaś, syn Beaty. Czy możemy spytać, jak się pan z nim dogaduje?

J.K.: - (Jarosław puszcza oko do stojącego obok syna Beaty Tadli). No, proszę tylko zobaczyć (śmiech).

Wyglądacie na bardzo zaprzyjaźnionych. Jasne.

J.K.: - Ale my nic na temat swoich prywatnych spraw nie chcemy mówić. Tak ustaliliśmy...

Czuje się pan teraz szczęśliwym człowiekiem?

J.K.: - Ja cały czas czuję się szczęśliwym człowiekiem.

Zawsze? To stan permanentny?

J.K.: - Tak, ja jestem dzieckiem szczęścia. I tego wszystkim życzę. Myślę, że człowiek odnajduje szczęście, jeśli nie szuka go na siłę. Ktoś, kto nie widzi tego, co ma i szuka gdzieś daleko, zawsze będzie nieszczęśliwy. Ja staram się znaleźć wokół siebie to, co daje szczęście. 

Co panu daje szczęście?

J.K.: - Ufff, to musielibyśmy tutaj kilka godzin spędzić na rozmowie (śmiech).

Możemy! Ale proszę wskazać przynajmniej trzy rzeczy, które jako pierwsze przychodzą panu do głowy.

J.K.: - Co mi daje szczęście? Trudne to pytanie. Jakby to ładnie powiedzieć... Słuchajcie, ja dzisiaj o czwartej rano wstałem i naprawdę ledwo widzę na oczy! Składanie myśli już mi nie idzie (śmiech). Szczęście to jest cały zespół złożony. W czasie, przestrzeni, zespół różnych wydarzeń i różnych uczuć.

Co z ojcostwem? Też uszczęśliwia?

J.K.: - Jasne, że tak.

Jaki jest pana syn?

J.K.: - Kochany!

Co razem robicie?
J.K.: - Cieszymy się z siebie. To jest najważniejsze. Robimy to, co chyba każdy ojciec robi z synem. Ja obdarzam go radością z tego, że on jest, a on mnie obdarza niesamowitą radością z tego, że ja jestem. Myślę, że to podstawa. 

Czego chciałby pan nauczyć Franka?

J.K.: - Chcę, by mój syn nauczył się używać zdrowego rozsądku. Żeby potrafił patrzyć refleksyjnie na świat, by umiał go obserwować i starał się go zrozumieć. Chodzi po prostu o to, by nauczył się używać umysłu. A resztę zostawiam jemu samemu. Nie chcę mu czegokolwiek narzucać, żadnych modeli, ani sposobów zachowania.

To jemu dedykuje pan swoje nagrody?

J.K.: - Poprzednią Telekamerę trzymam na półce, tak żeby mój Franio mógł podchodzić i do niej sięgać. On patrzy na tę statuetkę i mówi na nią: panio-pan. Bardzo się cieszy z Telekamery. Taki fajny panio-pan (śmiech).

Czytaj dalej na następnej stronie...

Czy Telekamera to dla pana najważniejsza nagroda? W tym roku był pan o włos od zwycięstwa.

J.K.: - Tak długo, jak Telekamera będzie nagrodą na której wręczenie mają wpływ telewidzowie, to dla mnie najcenniejsza statuetka.

Głosowało na pana 25 procent czytelników "Tele Tygodnia". Jak się panu udało zdobyć sympatię telewidzów?

J.K.: - Hmm... Wiem, że wzbudzam sympatię, a to dlatego, że jestem prawdziwy. Staram się niczego nie udawać. Jestem, jaki jestem. Taki sam w telewizji, taki sam w życiu prywatnym. Po prostu normalny, bezpośredni człowiek, który nie fałszuje wizerunku. Niczego nie gram i nie zagrywam.

Za każdym razem, kiedy prezentuje pan prognozę pogody, zwracamy uwagę na oryginalne bransoletki. Co one oznaczają?

J.K.: - Mam je od lat. To są pamiątki z czasów, gdy mieszkałem w Indiach, Afryce czy na Madagaskarze...

Czy teraz planuje pan jakąś podróż? Podobno podróżnicy zawsze coś planują.

J.K.: - Nie jestem podróżnikiem, czuję się raczej reporterem i dziennikarzem. Choć przyznam, że faktycznie sporo jeżdżę po świecie. W najbliższym czasie pojadę na Madagaskar. Potrzebuję pilnie uzupełnić wiadomości do mojej książki, choć bywam tam gościem już od piętnastu lat. Muszę teraz skończyć pisać dwie publikacje: jedną o Saharze, a drugą o Madagaskarze. Gdy to zrobię, zacznę myśleć o nowych kierunkach wypraw.

Czy to będzie samotna wyprawa, czy ktoś będzie panu towarzyszył?

J.K.: - Pracując nad książką, zawsze jeżdżę sam (śmiech).

To spytamy wprost: czy zabierze pan ze sobą panią Beatę?

J.K.: - Dlaczego miałbym ją zabrać? Do pracy? (śmiech).

Przecież pani Beata, tak jak pan, kocha dalekie podróże.

J.K.: - W podróż zawodową muszę jednak jechać sam. Beata nie zabiera mnie do "Wiadomości"! Ja stoję na posterunku po "Wiadomościach" (śmiech).

To kiedy wybierzecie się w niezawodową wspólną podróż?

J.K.: - A to już nasza tajemnica.

Iwona Zgliczyńska, Justyna Kasprzak

7/2013

Show
Dowiedz się więcej na temat: Jarosław Kret | Beata Tadla | związek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy