Królikowski: O mało nie zginąłem
Z alkoholem rozstał się kilka lat temu, i nie żałuje. Ma swoją maksymę: "Nie ma takiego alkoholu, jak dobra rozmowa". Aktor Paweł Królikowski (49 l.) to ojciec piątki dzieci i od 20 lat wierny mąż Małgorzaty.
Naprawdę miał Pan depresję i myśli samobójcze?
Paweł Królikowski: - Ktoś nadużył mojego kwiecistego języka. Tak się czasem mówi: "Myślałem, że się zabiję". Ale rzeczywiście był czas, że nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Byłem bez pracy. Jedynym zajęciem, które wtedy miałem, było wychowywanie pierworodnego syna, chodzenie z nim na spacery. Dla dwudziestokilkuletniego faceta, który ma za sobą kilka fajnych ról w filmie, to za mało. Zacząłem myśleć, że się do niczego nie nadaję.
To miał Pan depresję, czy nie?
P.K.: - Nie, depresji nie miałem. Nie miałem nic do roboty i byłem raczej rubasznym typasem. Ale ponieważ jestem człowiekiem refleksyjnym, w jakimś stopniu nierozgarniętym, wiedziałem, że coś jest nie tak, że nic nie robię. Kręciłem się, dreptałem w miejscu i to mi bardzo doskwierało.
"Odkąd zaczynam się trochę starzeć, bawi mnie świadomość spiłowanych pazurów. Król lew na emeryturze". Kokietuje Pan?
P.K.: - Nie. Lubię siebie takiego dojrzewającego na jabłoni, czującego wagę własnych niemożności już. Przyjmuję to z uśmiechem i godnością. Chyba.
Łatwo być ponad 20 lat z tą samą kobietą?
P.K.: - Ja sobie nie wyobrażam innej żony niż moja. Teoretycznie mógłbym się buntować, dlaczego człowiek jest skazany na drugiego człowieka. Czasem mogę pomyśleć, że moja Małgośka musi się męczyć z tym typem całe życie. Ale jak pomyślę o sobie, to ona też mi czasem daje w kość. Inne kobiety oddziaływują na mnie, ale to nie są moje żony.
A łatwo przy piątce dzieci dbać o związek?
P.K.: - To trudna sztuka, nad którą się człowiek nie zastanawia. To nie jest łatwe. I bywa, że puszczają nam nerwy. Czasem jest taki natłok obowiązków, najbardziej prostych czynności, że przydałoby się, żeby każde z nas miało jeszcze ze dwie pary rąk.
Myślał Pan kiedyś, że będzie miał pięcioro dzieci?
P.K.: - Powiem pani szczerze, że nie z myślenia te dzieci się wzięły. Nie zastanawiałem się nad tym specjalnie. Choć miałem poczucie, że jestem takim niewysokim blondynem, dosyć energicznym, i że wspaniale by było, żeby ta energia była dobrze spożytkowana. Chociażby przez wielodzietność. Żeby ktoś mnie zmuszał do pracy, również nad sobą. Żebym zabiegał, żeby ta rodzina, ten dom, funkcjonowały jak najlepiej.
Czy dzieci dwojga aktorów mają łatwiejsze dorastanie?
P.K.: - Niektórzy się czepiają, że moje dzieci próbują sił w mediach. To znaczy najstarszy syn Antek. A ja uważam, że idioci tak mówią. Jak ktoś posiada cukiernię, ma syna i córkę, byłby idiotą, gdyby szukał spadkobierców wśród obcych. Powierzał rodzinne doświadczenia,wypracowany majątek komuś innemu. Ja z żoną, jak wielu naszych kolegów, pochodzimy z rodzin, które nie mają nic wspólnego z mediami. Gonił nas wewnętrzny imperatyw, bo chcieliśmy być artystami.
Jest Pan Polakiem i Pan nie pije?
P.K.: - Od dobrych paru lat nie piję, bo kiedy pracowałem w telewizji, tego alkoholu było za dużo. Był wszędzie. Strasznie mi przeszkadzało uczucie porannego kaca. Pomyślałem, że czas z tym skończyć. Raz na zawsze. Alkohol w ogóle jest fantastyczną rzeczą. To cała magia nalewek, win, koniaków, wódek, cuda świata. Ale zacząłem mieć poczucie, że mnie trunki nie służą. Poza tym bez nich jestem o wiele bardziej zwariowany niż po drinku.
Wiem, że kiedyś stanął Pan oko w oko ze śmiercią.
P.K.: - Miałem taki wypadek na motorze, że o mało nie zginąłem. Potem dwa lata chodziłem o kulach, a wcześniej pół roku w gipsie. Teraz jeżdżę jedynie na zabytkowym komarze. Mam uraz do motocykli. Na pewno nigdy nie usiądę na tylnym siodełku.
Rozmawiała: Ewa Balcewicz
(nr 36)