Krystyna Feldman obiecała to sobie przed śmiercią. Słowa dotrzymała
Krystyna Feldman (†90 l.) była cenioną i uwielbianą aktorką. Była to kobieta zagadkowa, która nawet prawdę o swojej rzeczywistej dacie urodzin zabrała do grobu. Przed laty obiecała sobie pewną rzecz i słowa dotrzymała. Jej ostatnią wolą było to, aby "zestarzeć się na wesoło".
Urodziła się we Lwowie, 1 marca 1916 r. Albo - według innej wersji - dokładnie cztery lata później. Krystyna Feldman miała dwie metryki, którymi posługiwała się w zależności od potrzeby sytuacji. Nigdy nie wyjawiła, która z nich jest prawdziwa.
Matka aktorki, Katarzyna, była mezzosopranistką w miejscowej operze. Z kolei ojciec, Ferdynand Feldman, zyskał sławę jako aktor. To dla niego Zapolska napisała rolę Dauma w "Pannie Maliczewskiej", a Wyspiański rolę Żyda w "Weselu" (Feldman zagrał ją w premierowej inscenizacji dramatu).
Artysta zmarł, gdy jego córka była malutka. Po dziesięciu latach wdowa po Ferdynandzie znów wyszła za mąż. Krystyna Feldman wyznała, że nie miała najlepszych stosunków ze swoim ojczymem. - Był zaprzysięgłym kawalerem i w dodatku wojskowym. Chciał koszary w domu wprowadzić. Spuśćmy na to zasłonę milczenia - podsumowała ich relacje aktorka.
Matka Krystyny Feldman wychodziła z założenia, że dzieci nie powinny wychowywać się na deskach teatru i nie pozwalała małej Krysi towarzyszyć ojcu w pracy. Jednak gdy dziewczynka podrosła, odezwały się u niej aktorskie geny. Postanowiła, że będzie grać.
- Powiedziałam o tym mamie. A ona odrzekła, że jeśli nauczyciele stwierdzą, że coś ze mnie będzie, to nie będzie miała nic przeciwko temu - wspominała Krystyna Feldman.
Matka zaprowadziła ją do profesora Janusza Strachockiego, aktora i pedagoga. - Był z mamą szczery. Powiedział: "Jeśli okaże się, że dziewczynka nie jest zdolna, to nie będziemy nazwiska paskudzić". No ale chyba nazwiska nie spaskudziłam - żartowała.
Zadebiutowała w 1937 roku, we Lwowskim Teatrze Miejskim. Była drobna i krótkowłosa, dlatego stale dostawała role chłopców. Kiedyś nie wytrzymała i poprosiła mamę o wstawiennictwo u dyrektora - żeby wreszcie jakąś dziewczynę zagrała. - Mama odpowiedziała: "Siedź cicho smarkaczu i graj, co ci dają". I przypomniała mi starą maksymę: "Nie ma małych ról, są tylko mali aktorzy" - opowiadała pani Krystyna.
W 1949 r. na Festiwalu Sztuk Rosyjskich i Radzieckich w Warszawie dostała nagrodę aktorską za rolę chłopca Szurika w "Bajce" Michaiła Swietłowa. Zobaczył ją wtedy Leon Kruczkowski i zażyczył sobie, żeby zagrała Chaimka w jego "Niemcach". Chłopakiem była jeszcze w "Sędziach" Wyspiańskiego i "Poemacie pedagogicznym" według Makarenki.
Potem obsadzano ją w rolach mężczyzn, m.in. zagrała Ciuciumkiewicza w "Domu otwartym" Bałuckiego czy Prokurenta w "Przemianie" Kafki. Przyjmowała to z pokorą.
- Nigdy nie miałam fałszywych apetytów, nie chciałam grać Julii czy Ofelii, bo po prostu warunków na to nie miałam - podkreślała. - Nie byłam śliczną dziewczyną pszennowłosą z niebieskimi rozmarzonymi oczami. Przeciwnie, byłam czarnowłosa i nic mi się w oczach nie marzyło. Jakby Bozia nie dała mi charakterystycznych zdolności, to bym już dawno siedziała na emeryturze i miałabym to wszystkim za złe - mówiła w jednym z wywiadów.
W czasie wojny była łączniczką w Armii Krajowej. Jednocześnie prowadziła Teatr Robotniczy w Zimnej Wodzie i występowała na scenie Polskiego Teatru Dramatycznego we Lwowie. Po wyzwoleniu przeniosła się do Katowic, a potem do Krakowa, Szczecina, Jeleniej Góry, Łodzi i Poznania, w którym znalazła najdłuższą przystań.
Gdy zmieniała miasta,zabierała ze sobą jedynie tapczan. Po kilkunastu latach wędrówki i z niego zrezygnowała. Często powtarzała, że nie przywiązuje wagi do rzeczy nabytych.
- Nie mam komórki ani tego diabła komputera. Nie chcę być niewolnikiem rzeczy. Gospodarstwa nie prowadzę, jem pięć deka szynki na śniadanie, to mi lodówka nie jest potrzebna - mawiała. - Mam swój wewnętrzny świat, który daje mi niezależność. Ja to nazywam "górne piętro" - takie, które stoi nad wszystkim - kwitowała.
Zagrała w dziesiątkach filmów. Była mistrzynią drugiego planu. Na wielkim ekranie zadebiutowała w 1952 r. w "Pamiątce z Celulozy" Jerzego Kawalerowicza. Potem było już z górki. Grywała służące, rajfurki, woźne, sprzątaczki, złodziejki i dewotki - jak sama mówiła: "babiszony".
Największą popularność zdobyła u schyłku życia dzięki roli babci Rozalii w serialu komediowym "Świat według Kiepskich". Klasę aktorską pokazała w filmie Krzysztofa Krauzego "Mój Nikifor". Rola słynnego polskiego malarza prymitywisty przyniosła jej uznanie krytyki i nagrody aktorskie na licznych festiwalach filmowych, m.in. w Gdyni i Karlowych Warach.
Starszego o 30 lat aktora, Stanisława Brylińskiego, poznała po wojnie w teatrze w Opolu. Miała 31 lat. - Preferowałam starszych panów. To dlatego, że właściwie nie miałam ojca. Dla mnie mężczyzna musiał być jednocześnie tatusiem - mówiła.
Bryliński miał za sobą małżeństwo z aktorką Heleną Górską i dramatyczne przeżycia wojenne. Ich małżeństwo trwało 6 lat - zmarł w 1953 r. na zapalenie opon mózgowych. - Najpiękniejsze było to, że do końca byliśmy w sobie cudownie zakochani. Nie widziałam świata poza nim - wyznała pani Krystyna.
Przed laty powiedziała sobie, że "będzie się starzeć na wesoło". Słowa dotrzymała. Tryskała energią i humorem. W garderobie brała czasem do ręki lusterko i pytała: "Kto jest najpiękniejszy na świecie?", po czym odpowiadała ze śmiechem: "No pewnie, że ja!".
W ostatnim wywiadzie mówiła o sobie: "Jestem istotą bardzo pogodną z natury. Nieuleczalną optymistką, patriotką, katoliczką. Jestem osobą, która nie to, że płytko podchodzi do życia, tylko bardzo prędko otrząsa się z niepowodzeń".
Kiedy wykryto u niej nowotwór płuc, zrezygnowała z chemioterapii. Poprosiła, by pochowano ją w kostiumie z ostatniego monodramu,"I to mi zostało", w którym zagrała samą siebie. Zmarła 24 stycznia 2007 r. Po jej śmierci odnaleziono rękopis powieści jej autorstwa, pt. "Światła, które nie gasną". Książka ukazała w marcu 2016 roku.