Krystyna Janda wspomina gosposię: To ona zdecydowała o moim rozwodzie
Krystyna Janda nadal nie może pogodzić się ze śmiercią pani Honoraty, która pracowała w jej domu jako pomoc domowa.
Dwa dni przed ślubem z Andrzejem Sewerynem spotkała w kościele starszą, płaczącą kobietę, która nie miała się gdzie podziać. Mówiła podhalańską gwarą. Krystyna Janda zatrudniła ją jako gosposię.
- Towarzyszyła mi przez lata, uczestnicząc w życiu, karierze, wychowaniu córki. Zmieniła ze mną siedem mieszkań - wspomina aktorka.
Kiedy ktoś telefonował, najpierw opowiadała mu całe życie swojej pracodawczyni, po czym szła poprosić ją do aparatu, ale odkładała słuchawkę na widełki i rozłączała rozmówcę.
Często siedziała w ciemności. Pytana, dlaczego nie ogląda telewizji, odpowiadała: "A po co wypalać prąd, po ciemku lepiej się modlić".
Od piątej rano śpiewała godzinki, przerywając je wyklinaniem kota: "ty gadzie zatracony!". To ona wychowała córkę aktorki, Marysię i pomogła w czasie rozwodu z Sewerynem.
- Honorata o nim zdecydowała. Obserwowała nas, słyszała kłótnie, pewnej nocy przyszła i powiedziała: "Bierz dzieciaka, idziemy do tatusiów". I tak się stało. Nie wiem, czy bez niej miałabym dość siły. Byłam zawsze ja, ona i moje dziecko. Broniła mnie - opowiada Janda.
Gosposia ceniła drugiego męża aktorki, Edwarda Kłosińskiego, choć podobnie jak o Andrzeju Sewerynie, mówiła o nim "Ón". Gwiazda ciepło wspomina poczciwą, bezgranicznie oddaną Honoratę. - Wiem, że modli się za nas, czuwa - mówi.
***
Zobacz więcej materiałów: