Krystyna Podleska: Jak potoczyły się jej losy po "Misiu"?
W pamięci widzów zapisała się brawurową rolą Aleksandry Kozeł, kochanki prezesa Ochódzkiego, w kultowej komedii "Miś". Młoda, zabawna, uroczo posługująca się nieporadną mieszanką polskiego i angielskiego. I nie skąpiąca widoków ponętnego ciała. A jak dziś wygląda życie Krystyny Podleskiej (72 l.)?
Jakie byłoby pani życie bez "Misia"?
Zupełnie inne. Ola Kozeł wywołuje sympatię (oczywiście dzięki wspaniałym tekstom Barei i Tyma), choć była niezłym ziółkiem. Wiele spraw próbowała załatwić przez mężczyzn - flirtowała z producentem, potem z prezesem. Uwiodła nawet węglarza. Gdybym zagrała ją inaczej, byłaby tylko wyrachowaną panienką.
Podobno nie było pani na premierze filmu?
Bo takiej oficjalnej w ogóle nie było. Ówczesne władze, z wiadomych przyczyn, chciały, by ten film przeszedł szybko i bez echa. Dlatego równie szybko został zdjęty z ekranów i odłożony na półkę. Dopiero w latach 90. odkryto go na nowo. Przez te dziesięć lat nikt nie krzyczał za mną: "Pani grała w »Misiu«!". Natomiast kiedy przyjechałam do Polski w 1997 r. dosłownie nie mogłam się opędzić od zaczepiających mnie przechodniów. Fajnie jest, kiedy ludzie kojarzą cię z kimś, kogo lubią, bo od razu lubią ciebie.
Jak wiele łączy Krysię z "Misia" z kobietą, którą dziś pani jest?
Dostałam sporo lekcji, które mnie zahartowały, ale nadal lubię bujać w obłokach i mieć nadzieję, że finał historii będzie taki, jak z bajki. Moje zachowanie nie bardzo pasuje do metryki, ale taka już jestem. Wierzę w sprawczą siłę pozytywnego myślenia. Dla mnie jest wszystko na "tak", dopóki nie okaże się, że "nie".
Urodziła się pani i wychowała w Londynie. W jaki sposób wasza rodzina znalazła się w Anglii?
Tata urodził się na Uralu, gdzie dziadek był dyrektorem wielkich pieców we francuskiej hucie stali. Uciekli, gdy wybuchła rewolucja w 1917 r. i osiedli w Warszawie. Ojciec ukończył architekturę na Politechnice Warszawskiej. Po kampanii wrześniowej trafił na Węgry, skąd przez Francję uciekł do Anglii. Był oficerem w dywizji pancernej gen. Maczka, dostał krzyż Virtuti Militari. Mama urodziła się w Berlinie w rodzinie polsko-żydowsko- niemieckiej. W 1938 r. jako 18-latka cudem wyjechała z Niemiec do Anglii. Rodzice poznali się podczas wojny w Londynie na wystawie o Polsce. Tata brał udział w jej przygotowaniu, a mama przyjechała z ekipą filmową. Niedługo potem pobrali się, a gdy na świat przyszła moja siostra, postanowili zostać w Anglii.
A dlaczego została pani aktorką?
Może geny? Brat dziadka, Fredek Lubelski, lekarz z zawodu, występował w popularnym przed wojną kabarecie "Dymek z papierosa". Jego siostra Alina była śpiewaczką operową. Ja marzyłam, żeby zostać tancerką. Dostałam się do londyńskiej Royal Ballet, ale byłam strasznie niesubordynowana i mnie wyrzucili. Rodzice wysłali mnie więc do szkoły klasztornej.
Czytaj dalej na następnej stronie
Spokorniała pani?
Naturalnie, że nie! Zakonnicom zadawałam niewygodne pytania, np. jak jeść żelki w kształcie rozebranych ludzików? Raz w tygodniu chodziłam na lekcje baletu. Koleżanki prosiły mnie wtedy o słodycze słodycze. Przemycałam je w kapeluszu, w kieszeniach, skarpetkach...
Prosto z klasztoru trafiła pani do szkoły teatralnej?
Wcześnie zainteresowałam się teatrem. Grałam w dziecięcym teatrze Syrena, potem w Ognisku Polskim w Londynie. Był to teatr dla ludzi, którzy przyszli tu z gen. Andersem. W dzielnicy South Kensington, z restauracją, kawiarnią, salą teatralną i pokojem brydżowym, w którym starsi wojskowi grali w karty.
Ukończyła pani prestiżową Webber Douglas Academy of Dramatic Art...
Po dyplomie występowałam w londyńskich teatrach, grałam z legendami: generałową Renatą Andersową, Zofią Terné, Władą Majewską i Tońciem, a Hemar pisał dla mnie teksty. Czekając na role bywałam ankieterką, nianią, w nocnym klubie namawiałam klientów, żeby pili drogiego szampana. Pewnego razu menedżer zapytał mnie, dlaczego zamawiam go tak mało? Mówię, że więcej już nie wypiję. A on zdziwiony: "To ty pijesz? A myślisz, że po co jest ten wazonik na stole?".
Kiedy po raz pierwszy przyjechała pani do Polski?
Miałam 10 lat. Tata zabrał mnie na spotkanie ze swoją mamą i najbliższym przyjacielem, Stanisławem Dygatem. Czekał na nie 19 lat. Zawsze myślałam o Polsce z nostalgią, ale nie rozumiałam, w jakim systemie żyli moi rodacy. Tak naprawdę wydawało mi się to wszystko zabawne. Z rozkoszą zanurzałam się w polską prowizorkę po brytyjskiej perfekcyjności, nawet pończochy nosiłam do repasacji, bo czegoś takiego w Anglii nie znali. Potem co roku spędzałam tu wakacje, głównie na Mazurach, nieźle dając sobie radę w groteskowej rzeczywistości realnego socjalizmu.
Kariera filmowa zaczęła się w Polsce?
Jerzy Gruza, którego poznałam na basenie Legii, polecił mnie Jerzemu Skolimowskiemu. Debiutowałam w filmie "Na samym dnie". Potem w "Makbecie" Romana Polańskiego zagrałam tancerkę, ale dopiero "Miś" zrobił mnie rozpoznawalną. Myślałam, że posypią się role, ale był stan wojenny i nie kręciło się filmów albo kręcili ci, u których "się nie grało".
Czytaj dalej na następnej stronie
Czy lubi pani, jak Ola z "Misia", flirtować?
Odkąd pamiętam, byłam zakochana. Kiedy dziś wspominam te miłości, myślę, że były to tylko zauroczenia. Ale wtedy wmawiałam sobie, że to miłość na całe życie. Ta jedyna, prawdziwa. Raz trafił mi się wyjątkowy adorator - angielski lord. Miał przepiękną posiadłość. Kilkakrotnie prosił mnie o rękę. Tytuł "lordowej" bardzo mi imponował, ale musiałabym zrezygnować ze sceny.
Ale wyszła pani za mąż... ...trzy razy.
Pierwszy był Janusz Różycki, plastyk, szermierz, wicemistrz świata we florecie - dowcipny, męski, przystojny. Uczucie nie przetrwało jednak próby codzienności. Z drugim mężem, dyrygentem Jackiem Kaspszykiem, zwiedziłam prawie cały świat. Przez 10 lat trochę tłumaczyłam, mało grałam. Czułam się niespełniona. Rozwiodłam się, ale obu wspominam z sentymentem.
Z Januszem Szydłowskim jesteście już 32 lata.
Występowałam w Teatrze Polskim ZASP w Londynie. Janusz przyjechał z Bolonii, gdzie grał, reżyserował, wykładał. Był przystojny, pięknie śpiewał i amor strzelił, po prostu. Gdybyśmy się poznali jako młodzi ludzie, nasz związek pewnie by nie przetrwał. Różnimy się charakterami, Janusz sprowadza mnie na ziemię, a ja wnoszę w nasz związek trochę szaleństwa. Czasem mamy siebie dość, czasem nie rozmawiamy. Na szczęście z wiekiem przychodzi mądrość życiowa, która pozwala te wady zaakceptować.
W 1998 roku wróciliście do Polski na stałe.
Janusz chciał wrócić do Krakowa. Tęsknił za polskim scenami. Zamieszkaliśmy na Kazimierzu, potem w Zielonkach. Janusz gra, reżyseruje, jest dyrektorem Teatru Variété. Ja tłumaczę sztuki teatralne i występuję. Mam dużo czasu na refleksje. W naszym domu delektuję się ciszą, chodzę z psem na długie spacery, pielęgnuję ogród.
Jakie są pani plany na czas, kiedy minie już epidemia koronawirusa?
Marzę, żeby ostatnie lata spędzić nad morzem w ciepłym kraju.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: