Krzysztof Artur Janczar poszedł w ślady znanego ojca. "Nie zależy mi na byciu celebrytą"
Krzysztof Artur Janczar (41 l.) jest synem aktora Krzysztofa Janczara. Podobnie jak ojciec skończył szkołę aktorską i grywa w serialach. O wielkiej popularności jednak nie marzy. Ceni sobie spokojne życie na warszawskich Kabatach.
Dlaczego tak niewiele się o panu słyszy?
Krzysztof Artur Janczar: - Widocznie jestem kiepskim aktorem! Nigdy nie zależało mi na byciu celebrytą. Od blisko 20 lat wykonuję swój zawód z pasją i zaangażowaniem, z czego 11 lat występowałem na deskach łódzkich teatrów, a od kilku grywam w filmach i serialach.
Dzieciństwo podobno spędził pan w... garderobie?
- Przez jakiś czas mieszkałem z mamą w Teatrze Wielkim, co wynikało z problemów mieszkaniowych, jak i z trudności dostania się do przedszkola w tamtych czasach. Doświadczyłem więc wszystkich wad i zalet PRL-u.
Planował pan wtedy inną przyszłość dla siebie?
- Chciałem zostać m.in. strażakiem, żołnierzem czy kierowcą rajdowym. I choć rodzice zrobili bardzo dużo, żebym nie poszedł w ich ślady, przekornie zrobiłem odwrotnie. Myślę, że za bardzo nasiąknąłem aktorstwem, żeby móc się później z tego wyrwać. Obecnie prowadzę również firmę zajmującą się postprodukcją reklam, co daje mi stabilizację finansową.
Udaje się panu łączyć te wszystkie profesje i pasje z życiem rodzinnym?
- Oczywiście! I nie chodzi tu wcale o czas. Moja rodzina jest wspaniała. To dla mnie niesamowity dar - coś, co naprawdę mi się w życiu udało. Jesteśmy bardzo szczęśliwi ze sobą. A wspólne poczucie humoru daje nam radość, ciepło i uśmiech każdego dnia. Jak się uda stworzyć takie porozumienie, to wszystko zaczyna działać jak w szwajcarskim zegarku i wcale nie trzeba z niczego rezygnować. Tym bardziej że pracuję w różnych porach, bo mam nielimitowany czas pracy.
Jest pan jedynakiem, ale wybrał nieco większy model rodziny dla siebie?
- Teraz wiem, że jestem jedynakiem. Ale jak ojciec był w Stanach i ktoś mnie o to pytał, zgodnie z prawdą odpowiadałem, że nie wiem. Sam natomiast mam dość liczną rodzinę - dzieci w wieku szkolnym. Mieszkamy obecnie na Kabatach w Warszawie.
Jaki jest podział obowiązków w pana domu?
- Ja chodzę po zakupy, zmywam i wynoszę śmieci. Nie gotuję, bo nie mam o tym pojęcia. Kupuję jedzenie w różnych miejscach. Np. po mięso chodzę na "pasażyk", a ser, ryby czy warzywa kupuję w sklepach i na bazarku.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Jest pan podobny do ojca?
- Ojciec mieszka obecnie ze swoją partnerką w Wilanowie, ale w jego domu widzę wiele podobieństw do tego, co mam u siebie. Chodzi tu przede wszystkim o atmosferę i energię. Przyjaźnimy się ze sobą. Najczęściej więc rozmawiamy o domu, o uczuciach, o emocjach.
Nadrabiacie w ten sposób lata rozłąki?
- Nie cierpiałem z powodu braku ojca w Polsce. Jako dziecko akceptowałem rzeczywistość taką, jaka była. Ale nigdy też nie udało mi się odwiedzić go w Stanach, bo nie dostałem wizy. Przez całe życie moją najbliższą rodziną jest mama, mimo że do dzisiaj pracuje jako choreograf i reżyser oper i baletów w różnych miejscach na świecie. Kiedy wraca do Polski, zazwyczaj wypoczywa w swoim ulubionym domu na wsi.
Nigdy nie był pan za granicą?
- Nie było na to czasu. Bo najpierw szkoła muzyczna, nauka języków i sport, a później studia, praca i rodzina. Naoglądałem się jednak tylu zdjęć moich znajomych z różnych miejsc świata, że czuję się, jakbym już wszystko zobaczył. A wakacje zawsze spędzamy z rodziną nad polskim morzem, najczęściej w Jastarni.
Ale za to zna pan biegle trzy języki?
- Angielski, niemiecki i rosyjski. Angielskiego nauczyłem się biegle dlatego, że jako dziecko bardzo chciałem mieć komputer. Rodzice zgodzili się pod warunkiem, że opanuję jeden język obcy. Chodziłem więc trzy razy w tygodniu na dodatkowe konwersacje z native speakerem - Amerykanką, z którą bardzo się zaprzyjaźniłem. I po dwóch latach nauki udało mi się spełnić moje marzenie.
Rozm. Dorota Czerwińska