Krzysztof Cugowski: Bez grania wyżyję dwa lata, ale co dalej?
Krzysztof Cugowski (70 l.) ma bardzo niską emeryturę - 570 złotych. Jak mówi, musi pracować do końca życia. - Rok, dwa przeżyję bez grania, jakoś to będzie, ale co dalej? - zastanawia się.
Właśnie świętował swoje 70. urodziny. I 50-lecie występowania na scenie. Rozmawiamy o tym, czy czuje się spełniony jako muzyk, ale przede wszystkim - jako mąż, ojciec i dziadek. Oraz o górkach i dołkach w jego życiu, ale głównie - górkach.
Lubi pan okrągłe rocznice?
Krzysztof Cugowski: - Gdy kończyłem 30, 40... no, jeszcze 50 lat, to lubiłem. Ale teraz - coraz mniej.
Od pięćdziesiątki?
- (Śmiech) Jest jak jest. Należy cieszyć się, że jest się na tym świecie.
Właśnie, co pan teraz porabia?
- Zawodowo niewiele. Troszkę gram, w telewizji bez publiczności, w radiu Lublin. Ograniczam wyjścia. Bez paniki, bo nie jestem panikarzem, ale też ostrożnie, by nie kozakować. Tracę orientację jaki jest dzień tygodnia, bo nie ma to teraz większego znaczenia (śmiech). Jest z nami w domu najmłodszy syn, Krzyś. Przyjechał na początku marca na kilka dni, bo miał wolną chwilę. I teraz ta wolna chwila trwa już trzy miesiące. Cieszymy się z żoną, że jest z nami, a nie w Anglii, gdzie studiuje aktorstwo i robi właśnie licencjat, bo mielibyśmy większy ból głowy.
Jak dogaduje się ze starszymi braćmi?
- Dobrze, zwłaszcza z Piotrkiem (sprawdź!), z którym teraz nagrywają piosenkę. Wie pani, w moim wieku zwolnienie tempa życia, a nawet jakaś monotonia - to nic nowego, w porównaniu do czasu sprzed pandemii. Ale rozumiem młodych, dla 22-latka sytuacja zawieszenia to zupełnie co innego...
A gdy pan miał 20 lat, te pół wieku temu, gdy zakładał z kolegami Budkę Suflera - spodziewał się w marzeniach, snach, takiego sukcesu?
- A skąd! Nie miałem zielonego pojęcia, na czym to wszystko polega! Moim jedynym doświadczeniem było słuchanie Radia Luxembourg i, od czasu do czasu, płyty, którą ktoś przywiózł z zagranicy.
Można powiedzieć, że odniósł pan sukces?
- Tak, i jako muzyk, i rodzinnie jestem spełnionym człowiekiem.
Nawet trochę nadprogramowo: zbudował pan dom, posadził wokół wiele drzew, a synów ma aż trzech!
- Nie mogę narzekać (śmiech). I nie mam pretensji do losu, że po sukcesie, który odniosłem, teraz nie powinienem się zastanawiać, czy ja będę miał z czego żyć, gdybym przestał grać, czy nie. Zarobiłem troszkę pieniędzy, ale nawet nie porównuję się do ludzi zamożnych, bogatych. Owszem, rok, dwa przeżyję bez grania, jakoś to będzie, ale co dalej? Na szczęście już mam tyle lat i perspektywa jest na tyle ograniczona, że specjalnie się tym nie denerwuję (śmiech). Takie są realia i zdaję sobie z nich sprawę! Ale jestem zadowolony z mojego życia, bo mogło być sto razy gorzej. Bywały oczywiście dołki, ale więcej było górek.
Słowa: "Znowu w życiu mi nie wyszło..." teraz nie pasują, bo panu w życiu wyszło?
- (Śmiech) Od zawsze zaczynałem koncerty tą piosenką, czyli "Snem o dolinie" (sprawdź!). I dalej to robię. Jest dla mnie szczególna: pierwsza, która stała się znana. Ale z drugiej strony: to jedynie piosenka, a każdy tekst jest dla słuchacza, do indywidualnego odbioru. W moim przypadku nie można go traktować dosłownie. Jestem teraz w innej sytuacji...
Jakiej?
- Nic nie muszę. Bo człowiek całe życie się zastanawiał. A może nagram jakąś piosenkę, żeby była przebojem, a może coś muszę... Jest się w jakichś ramach, trzeba w nich siedzieć. A teraz, co jest jedną z niewielu zalet u człowieka starego - nic nie muszę. Mam zespół złożony ze wspaniałych muzyków i mogę grać, śpiewać. To, co sprawia mi przyjemność.
Bez przesady z tym wiekiem. Świetnie pan wygląda! Pewnie duża w tym zasługa ukochanej żony.
- Gdy nie jeżdżę na koncerty, czas spędzam w domu. Mieszkamy już sami, bo reszta towarzystwa, dzieci - się rozpierzchła. Dla mnie bycie w domu z Joasią, to radość i relaks.
I nie brakuje rockandrollowego życia?
- Miałem tak barwne życie rockandrollowe, gdy miałem 20-30 kilka lat, że wystarczy! Gdybym takie samo życie prowadził później, to chyba bym nie dożył tych lat (śmiech). Wszystko w swoim czasie. Nie brakuje mi tego. Za to wspominam to z radością, jako koloryt życia.
Dobrze się dogadujecie z żoną?
- Jesteśmy ze sobą 26 lat i gdyby tak nie było, nie dalibyśmy rady. Z doborem partnera zawsze jest loteria: albo się uda, albo nie. Nie ma żadnej pewności. Ludzie, którzy teoretycznie do siebie idealnie pasują, okazuje się, że nie potrafią ze sobą żyć albo odwrotnie. Tu szczęście dopisało, że poznaliśmy się z Asią. I postanowiliśmy być razem - w drugich dla nas małżeństwach. Choć mentalnie jesteśmy zupełnie innymi ludźmi i wydawałoby się, że może w związku z tym nie pasujemy do siebie. A okazało się, że tak, nasz związek to sukces. Los na loterii został wygrany.
Jest pan dziadkiem 11-letniej Wiktorii i 8-letniego Piotra. Mają zamiłowania muzyczne?
- Mają normalne dzieciństwo, zajmują się tym, czym dzieci w ich wieku: nauką i zabawą. Na wszystko przyjdzie czas.
Najmłodszy syn jeszcze nie ma planów matrymonialnych?
- Ależ gdzie, ma dopiero 22 lata! (śmiech). I na to jest mnóstwo czasu, na pewno to nie ucieknie!
Plany?
- Bardzo poważne: mam nadzieję przeżyć w zdrowiu jeszcze trochę ładnych lat! I pograć z moimi kolegami artystami, z którymi planuję nową płytę. Ale jak to będzie? Pożyjemy, zobaczymy.
Rozmawiała Anna Ratigowska