Krzysztof Cugowski: Nie chcę być ciężarem dla swoich bliskich
Kiedyś wiódł barwne życie rockowego idola. Dziś nie pali, pije sporadycznie, ale całkowicie z koncertowania zrezygnować nie może. Choć jego słowa o niskich świadczeniach emerytalnych wywołały burzę, gwiazdor nadal twierdzi, że boi się o swoją finansową przyszłość...
"Na Żywo": Niedawno skończył pan 70 lat. Czego pan sobie życzył z tej okazji?
Krzysztof Cugowski: Patrząc na tort ze świeczkami, myślałem sobie, że nieważne, ile mnie jeszcze czeka, bo ten czas i tak będzie stosunkowo niedługi. A nadzieja na to, żeby przetrwać go w jako takiej kondycji jest niewielka. Jedynym moim życzeniem jest więc to, by jak najdłużej nie być ciężarem dla swoich bliskich i cieszyć z każdego dnia.
Mało w tym optymizmu jak na ikonę polskiej sceny muzycznej...
- Najgorsze, co można zrobić, to poklepać się po ramieniu, mówiąc: jestem świetny, nikt mi nie dorównuje. To bzdura. Sława trwa chwilę. Rok, dwa po śmierci jest o tobie głośno, a potem wszystko przemija. Dlatego zostaje mi satysfakcja, że ludzie doceniają to, co zrobiłem i jak śpiewam (posłuchaj!). Przyznaję, sceniczne życie miałem dość barwne...
Chyba chciał pan powiedzieć, że ono dalej trwa?
- Właściwie tak. Emerytury zawodowej nie przewiduję. Wysokość wypłacanych mi świadczeń nie jest zadowalająca, trzeba dorabiać. Ale nie mam o to żalu do nikogo. Ostatni koncert zagrałem 6 marca, czyli tuż przed wprowadzeniem kwarantanny. Ale przygotowałem właśnie nową płytę "50/70 Moje najważniejsze”. Można powiedzieć, że sobie zrobiłem prezent...
Czytaj dalej na następnej stronie...
Jak pan znosił narodową kwarantannę?
- Moje życie aż tak bardzo się nie zmieniło. Mam kilka miejsc, które lubię od czasu do czasu odwiedzać, a poza tym i tak zwykle siedzę w domu. Na szczęście sprawy urzędowo-finansowe załatwia żona. Ale dla wielu artystów kilka tygodni zamknięcia było trudne. Ja tego przestoju tak bardzo nie odczuwam finansowo, ale młodsi muzycy z pewnością tak. Słyszałem od niektórych, że nawet rozważają zmianę zawodu.
Kiedy ostatnio widział się pan z synami?
- Najmłodszy, Krzysio, wcześniej przyjechał do nas z Anglii, gdzie mieszka, i został, bo nie było jak wrócić przez zamknięte granice. A ze starszymi chłopakami też się widuję. Jestem z nich wyjątkowo dumny. Mają rodziny, spełniają swoje marzenia, żyją tak, jak chcą.
Kiedyś powiedział pan, że chciałby, żeby synowie uniknęli pana błędów. Słuchają dobrych rad?
- Nie próbuję ich do niczego zmuszać. Młodzi ludzie podchodzą do wszystkiego inaczej. Zawsze powiem im, co myślę i jak w mojej ocenie powinni postąpić. Ale nie oczekuję, że zrobią tak, jak ja uważam.
A pan słucha się żony?
- Joanna jest nieoceniona. Zna mnie, jak nikt inny, i rozpieszcza, m.in. kulinarnie, chociaż wie, że mam słaby charakter i jestem łasuchem. Często proszę, by nie kupowała tego, co lubię, nie robiła dań, za którymi przepadam, bo zjem je od razu. Zwykle mnie nie słucha. Ale tak już jest w związkach, że często „wiemy lepiej” niż małżonek. Może właśnie dlatego żyjemy zgodnie i szczęśliwie od 25 lat.
***
Agnieszka Pacuł