Reklama
Reklama

Krzysztof Kiersznowski: Nie myślę o starości

Krzysztof Kiersznowski (69 l.) rozstał się ze swoją partnerką Katarzyną (32 l.), z którą spotykał się od 2011 roku. Gdy młodziutka wówczas Kasia poznała aktora, zawróciła mu w głowie. On z kolei imponował jej dorobkiem aktorskim. Miłość niestety nie przetrwała próby czasu i niedawno para rozstała się. Jak obecnie wygląda życie aktora?

Na spotkanie przychodzi jak zawsze punktualnie i jak zawsze w dobrym, serdecznym nastroju. Opowiada o swoim życiu z dala od miasta, poczuciu przemijania, o pracy nad sobą i o tym co dziś sprawia mu największą przyjemność. W tym roku ma kilka pragnień do zrealizowania.

Kilka lat temu wyprowadził się pan z Warszawy do Komorowa...

Krzysztof Kiersznowski: - Do domu po mojej matce. Najpierw mieszkała tam moja córka Kasia, a teraz mieszkam sam, bo ona wybrała Warszawę. Ale nie narzekam na nudę. Zawsze ktoś wpadnie, zawsze muszę coś zrobić, z kimś się spotkać. Sprzątam, gotuję. Mam dwa psy, a z nimi zawsze jest wesoło. Najbardziej boję się, kiedy odejdą, bo są już w sędziwym wieku. 

Reklama

Pan w tym roku skończy 70 lat. Czy aktorzy przeżywają bardziej przemijanie, starość, która człowieka dopada?

- Nie wiem. Staram się o tym nie myśleć. A gdy o tym myślę, przypomina mi się mój dziadek. Kiedy miałem 15 lat, przyniósł swoją szkatułkę do stołu i wysypał z niej wojenne odznaczenia. Usiadł i powiedział: "Widzisz Krzysiu,  a to wszystko g...". Drugi obraz, jaki mam w głowie, to moja pani profesor ze szkoły aktorskiej. Była w sędziwym wieku, zaprosiła nas do domu. A potem wyjęła stos gazet, w których o niej pisano, m.in. "Ekran" czy "Film" i wyznała: "To wszystko g... warte". 

A jednak dla aktora ważny jest wiek.

- Znowu przytoczę wspomnienie. Pod koniec studiów aktorskich jeden z moich kolegów zapytał dziekana: "Proszę mi powiedzieć, co w tym aktorstwie jest najważniejsze?". A on odpowiedział bez wahania: "Zdrowie, dziecko, najważniejsze jest zdrowie". I teraz widzę, że miał rację. Są aktorzy jak Ignacy Gogolewski, którzy mimo sędziwego wieku wciąż grają. A są tacy, którzy już grać nie mogą. Bywam często w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie. Odwiedzam mego przyjaciela, aktora Andrzeja Szopę. Jest przykuty do wózka. Nie udała się jego operacja kręgosłupa w Ameryce. Zatem zdrowie na pierwszym miejscu.

Czytaj dalej na następnej stronie... 

A pan jakoś szczególnie dba o zdrowie?

- Staram się.                                             

Papierosy pan pali?

- Cztery miesiące nie paliłem, potem sięgnąłem po jednego, ale teraz znowu nie palę. Parę dni temu kupiłem sobie lek antynikotynowy i mam zamiar go również wypróbować. 

Od kiedy pan pali?

- Zacząłem podczas ostatnich miesięcy pobytu w wojsku, czyli miałem niewiele ponad 20 lat.

I nie nabawił się pan żadnych chorób do tej pory?

- Mam taki inhalator i inhaluję się (śmiech). Chodzę na kontrole lekarskie do mojej pani doktor, więc wszystko jest pod kontrolą. 

Inne używki, np. alkohol?

- Nie nadużywam. Swoje wypiłem w wojsku. Przez ostatnie pół roku pracowałem w tzw. magazynach uszczelek. Do jednostki przychodził jeden lub dwa wagony uszczelek. Trzeba było je policzyć i poukładać w odpowiednich miejscach. Było np. 12 tys. jednego rodzaju i 16 tys. innego. Robiłem to od rana do wieczora.

To był jakiś rodzaj kary, taka praca kopciuszka?

- Nie, to była praca z tych lekkich w wojsku. Nie musiałem biegać z karabinem, nie miałem żadnych zajęć na zewnątrz, a to była zima. W każdym razie mój sierżant codziennie wysyłał mnie na melinę po ćwiarteczkę. I trzeba było z nim troszkę wypić. Z kolei po obiedzie przychodził dowódca i obaj wysyłali mnie po pół litra. I tak miałem przez pół roku. Ale za to później w szkole teatralnej już mnie nie ciągnęło. 

A potem?

- Nie. Ktoś mi kiedyś za to opowiadał tylko, że w środowisku jakaś osoba rozpowszechniała nieprawdziwe plotki, że mam problemy z alkoholem. Potem dowiedziałem się, że przez to nie zagrałem w niektórych produkcjach. 

Wielu aktorów publicznie przyznaje się dziś do choroby alkoholowej i walki z nią.

- Aktorstwo to jest ciągły stres, to mnogość różnych ludzi, spraw, temperamentów, wydarzeń. Ludzie różnie sobie radzą ze stresem.  

A pan jak sobie radzi?

- Nie pamiętam, jak to kiedyś było, bo teraz specjalnie mnie ten stres nie dotyczy. Nie oznacza to, że już wszystko wiem, wszystko przeżyłem. Natomiast główne moje zajęcie to gra w serialu "Barwy szczęścia". Tu wszyscy się znają, lubią, jeden drugiemu stara się pomóc. To jest dość przyjemna i niestresująca praca. Gram też w teatrze Kamienica, w którym również czuję się dobrze. 

Wróćmy do zdrowia. Uprawia pan sport?

- Codziennie chodzę na spacer do lasu w Komorowie z moimi psami, przynajmniej dwa razy dziennie po godzinie. One mają swoich kolegów i koleżanki, z którymi się spotykają. A ja spotykam się z ich właścicielami. Jak zaczniemy rozmawiać o naszych psach, to końca nie widać. 

I nie tęskni pan za życiem w centrum stolicy?

- Tak mi się jakoś porobiło, że unikam tłumów, nie bywam na salonach. Chyba wzmogła się moja socjofobia. 

A czy jest w pana życiu jakaś towarzyszka?

- Nie, jest mi dobrze tak, jak jest. Wolę spędzać czas z dziećmi, z wnukami, z przyjaciółmi. I myślę, że jeśli człowiek jest zadowolony z siebie i z najbliższego otoczenia, a to najbliższe otoczenie zadowolone z niego, to nic więcej do szczęścia nie jest potrzebne.

Rozmawiała Aleksandra Jarosz

Świat & Ludzie
Dowiedz się więcej na temat: Krzysztof Kiersznowski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy