Krzysztof Krawczyk: Gdyby nie żona, już dawno byłby... kaleką uziemionym w wózku inwalidzkim!
Krzysztof Krawczyk (74 l.) od lat zmaga się z dolegliwościami, które już dawno mogłyby powalić go z nóg i uziemić na wózku inwalidzkim. "Żona zmusza mnie do ćwiczeń i gdyby nie to, byłbym już kaleką" – mówi piosenkarz.
Ewa i Krzysztof Krawczykowie świętowali w tym roku 35. rocznicę swego... pierwszego ślubu. Kiedy w 1985 roku 38-letni wówczas piosenkarz ożenił się w Stanach Zjednoczonych z młodszą od niego o 13 lat Ewą Trylko, nie przypuszczał, że amerykański ślub okaże się po powrocie do Polski nieważny i że będzie musiał zorganizować kolejny. Nie przypuszczał też, że w sumie Ewa stanie u jego boku na ślubnym kobiercu aż cztery razy! W 2008 roku, trzy lata po... rozwodzie, po raz ostatni powiedzieli sobie "tak".
"Więcej ślubów nie będzie" - zapewniają.
"Ewunia jest kobietą mojego życia. Poznałem ją w Ameryce, dokąd przyjechała na wakacje do swojej matki. Spotkaliśmy się w klubie nocnym, którego byłem szefem artystycznym. Dorabiała w barze. Byłem wtedy człowiekiem samotnym i koniecznie chciałem ją gdzieś zabrać. Dostałem kosza!" - wspomina Krzysztof Krawczyk.
Był 1982 rok, gdy zakochał się w ślicznej barmance z chicagowskiego klubu "Cisza Letnia". Ona jednak nie miała ochoty poznać go bliżej. Koleżanki namówiły ją jednak, by umówiła się z nim na randkę.
"I po tej pierwszej randce było już wiadomo, że będziemy razem" - twierdzi Krzysztof Krawczyk. Przez trzy lata oboje ciężko pracowali, by móc po powrocie do Polski kupić dom.
"Stawki za koncerty ciągle szły w dół, więc musiałem jakoś dorabiać. Pracowałem na budowie. Harowałem, żeby przetrwać" - opowiada piosenkarz.
Kiedy w 1985 roku wzięli ślub, mieli już odłożone wystarczająco dużo pieniędzy, żeby wrócić do kraju i - jak mówi Krzysztof Krawczyk - uciec od używek, które prawie zrujnowały mu życie.
"Ewa mnie uratowała" - twierdzi piosenkarz i dodaje, że dopiero dzięki ukochanej zrozumiał, że miłość to dar z nieba.
"Moja żona jest aniołem" - mówi.
Po powrocie z emigracji państwo Krawczykowie dowiedzieli się, że ich amerykański ślub jest w Polsce nieważny. Bez chwili namysłu poszli do Urzędu Stanu Cywilnego i po raz drugi wymienili się obrączkami. W 1988 roku wzięli też ślub w kościele przy ulicy Koszykowej w Warszawie.
"Krzysztof podarował mi z tej okazji piękną biżuterię. Schował ją w czterech woreczkach ukrytych w ogromnym bukiecie kwiatów" - wspominała Ewa Krawczyk w wywiadzie.
W dniu swego trzeciego ślubu byli już właścicielami wiejskiego domku i ponadhektarowego gospodarstwa w Jedliczach pod Łodzią.
Przez wiele lat w czasie wakacji na działce obok swego domu państwo Krawczykowie rozbijali wielki wojskowy namiot. Zapraszali do siebie na całe lato grupę głuchoniemych dzieciaków z zaprzyjaźnionego domu dziecka, których przewodniczkami po pobliskim lesie i ogromnym, pięknie utrzymanym ogrodzie, były trzy podopieczne Krzysztofa - Sylwia, Kasia i Beata.
"To córki mojej szwagierki. Można to nazwać adopcją, ale ja wcale ich nie adoptowałem. To było tak zwane przyrzeczenie ojcostwa. Dziewczynki noszą moje nazwisko i będą po mnie dziedziczyć, mam obowiązek się nimi zajmować" - wyznał piosenkarz w wywiadzie.
Niestety, z synem - Krzysztofem juniorem (46 l.), owocem małżeństwa z wokalistką Haliną Żytkowiak (+64), bardzo długo nie miał kontaktu.
"Ojcostwo mi nie wyszło" - stwierdził kiedyś.
Dopiero kilka lat temu żona przekonała go, by pojednał się ze swym jedynym biologicznym dzieckiem.
"Krzyś nie mógł zaakceptować mojego rozwodu z jego mamą... Później nie mógł się pogodzić z faktem, że połowa mnie należy do innej kobiety, czuł się też zazdrosny o Sylwię, Kasię i Beatkę. Odsunął się od rodziny, ale na szczęście dziś znów jesteśmy blisko. Straciliśmy mnóstwo czasu, by znów być ze sobą jak ojciec i syn" - mówi Krzysztof Krawczyk.
W 2005 roku media obiegła informacja, że po dwudziestu latach wspólnego życia państwo Krawczykowie nieoczekiwanie postanowili się rozwieść. Faktycznie - 2 września 2005 roku za zamkniętymi drzwiami jednej z sal łódzkiego sądu rejonowego ich małżeństwo zostało rozwiązane. Żadne z nich nie chciało w żaden sposób skomentować tego, co wydarzyło się w ich życiu i doprowadziło przed oblicze sędziego... Ewa przyznała tylko, że to ona złożyła pozew, a podczas rozprawy zgodziła się, by rozwód nastąpił bez orzekania o winie. Kilka miesięcy wcześniej Krzysztof Krawczyk zapewniał w wywiadzie, że jest bardzo szczęśliwy, a żona to jego największy skarb.
"Mamy wspólną wielką pasję: dawanie innym miłości. Pozytywne uczucia wracają do nas jak bumerang i sprawiają, że czujemy się potrzebni. Ta świadomość wystarcza, by zapomnieć o osobistych kłopotach i porażkach. Mamy dla kogo żyć! I to jest nasza recepta na szczęście i prawdziwą miłość" - wyznał.
Ewa Krawczyk zdecydowała się wystąpić o rozwód, bo - jak twierdzi dziś Krzysztof Krawczyk - uwierzyła ludziom, którzy spreparowali dowody jego rzekomej zdrady.
"Ona jest o mnie piekielnie zazdrosna, choć nie ma powodu. Fakt, popełniłem kilka błędów, ale zawsze byłem jej wierny" - powiedział tuż po rozwodzie.
Po rozprawie wrócili jednak do domu razem. O tym, że któreś z nich musi opuścić dom w Jedliczach, w ogóle nie było mowy.
"Najpierw mijaliśmy się w domu, a po miesiącu uznaliśmy, że to nie ma sensu i zostaliśmy... narzeczonymi. Doszliśmy do wniosku, że jednak chcemy być razem" - opowiada Krzysztof Krawczyk.
Po trwającym trzy lata narzeczeństwie, w 2008 roku, Ewa po raz czwarty usłyszała od ukochanego słowa małżeńskiej przysięgi. Dziś nie wyobrażają już sobie życia bez siebie.
"Jestem uzależniony od Ewuni" - twierdzi piosenkarz.
"Kiedyś, zanim ją poznałem, byłem poligamistą... Zdradzałem kobiety, które mnie kochały" - przyznaje.
Właśnie z powodu zdrady zakończyło się jego pierwsze małżeństwo z Grażyną Adamus, która była jego szkolną miłością. Nie potrafił po prostu być wiernym mężem. Dokładnie pamięta kobietę, z którą zdradził żonę.
"To było podczas tourne Trubadurów po Związku Radzieckim. Pojechały z nami dziewczyny z zespołu Amazonki... No i wdałem się w romans z jedną z nich. Grażyna nakryła mnie w łóżku z Haliną, która później została moją drugą żoną" - opowiada.
Także związek ze zmarłą w 2011 roku Haliną Żytkowiak, z którą po ślubie zawartym w 1972 roku wyemigrował do Ameryki, zakończył się z powodu zdrad. "Żałuję, że byłem idiotą i skrzywdziłem dwie wspaniałe dziewczyny. Teraz wiem, że największą wartością w małżeństwie jest wierność. Mężczyzna musi mieć honor. Przy Ewie odzyskałem go, przy niej nauczyłem się monogamii" - podkreśla piosenkarz.
Krzysztof Krawczyk nie kryje, że podczas pobytu w Stanach Zjednoczonych przeżył najgorsze chwile swego życia. Po rozwodzie z Haliną Żytkowiak wpadł w złe towarzystwo. W jednym z wywiadów przyznał, że był totalnie rozbity psychicznie, więc... uciekał w narkotyki, nadużywał lekarstw.
"Aż pojawiła się kobieta cud, Ewa... Wyrzuciła mi te wszystkie świństwa i powiedziała, że to ona będzie moim lekarstwem" - opowiada dziś, wspominając pobyt w Ameryce.
Ewa Krawczyk jest nie tylko wielką miłością swego męża, ale też jego menadżerką i osobą, która dba o jego finanse i zdrowie. Krzysztof od lat zmaga się ze skutkami wypadku samochodowego, z którego tylko cudem udało się mu ujść z życiem. Uszkodzone wtedy biodro do dziś nie przestało go boleć (na początku maja przeszedł kolejną operację)!
"Gdyby nie Ewa, która zmusza mnie do ćwiczeń, byłbym kaleką. Zawdzięczam jej wszystko. Jestem szczęściarzem, że Bóg skrzyżował kiedyś nasze drogi. Bez jej miłości już dawno by mnie nie było" - mówi.
***