Krzysztof Krawczyk nie stronił od używek! Alkohol i narkotyki były na porządku dziennym
Krzysztof Krawczyk (†74 l.) przez długie lata cieszył się dobrym zdrowiem. W latach młodości nie stronił jednak od używek, czego zresztą nigdy nie krył. Legendarny muzyk w szczerych rozmowach opowiadał, jak wyglądało jego życie u szczytu popularności.
Śmierć Krzysztofa Krawczyka zasmuciła miliony Polaków i Polek, ale jego niezapomniane przeboje zapewniły mu nieśmiertelność. We wspomnieniach przyjaciół i współpracowników wokalisty przewija się jedno zdanie: "Krzysiek żył pełnią życia". Ciężko się nie zgodzić - Krawczyk miał kolorowe i burzliwe życie zawodowe i prywatne.
Sam zresztą nigdy tego nie ukrywał i otwarcie mówił m.in. o swojej relacji z używkami. To był prawdziwy rock’n’roll! Nikt chyba nie wierzy w to, że będąc popularnym muzykiem, w dodatku w ciągłej trasie koncertowej, można prowadzić spokojny tryb życia. Wolny od alkoholu, używek i zabawy.
Krzysztof Krawczyk u szczytu swojej popularności zasmakował życia, które wielu z nas może znać tylko z opowieści. Gwiazdor słynął z rozbrajającej momentami szczerości, co zaowocowało kilkoma głośnymi wyznaniami w trakcie wywiadów i przede wszystkim na łamach jego książki, zatytułowanej zresztą symbolicznie "Życie jak wino". To w niej legenda polskiej muzyki zdradziła, że za czasów PRL-u alkohol lał się strumieniami, szczególnie podczas dalekich podróży.
"Kilkakrotnie byłem w Związku Radzieckim. Alkohol pomagał w przetrwaniu na tych długich, pod względem odległości i czasu, trasach" - mogliśmy przeczytać w autobiografii.
W rozmowach z dziennikarzami Krawczyk z humorem tłumaczył, że teoretycznie tak częste spożywanie alkoholu powinno się dla niego źle skończyć, ale zawsze, nawet z "procentami we krwi", był ostoją profesjonalizmu.
"Powinienem być alkoholikiem, ale nie jestem. To dziwne, że się nie uzależniłem po takiej ilości alkoholu, jaki wypiliśmy z Trubadurami. Wtedy jedyną dostępną używką była ciepła wódka. Zdarzało się wyjść po pięćdziesiątce na scenę, gdy nie była ogrzewana. Całe życie trzeźwi nie byliśmy, ale nigdy nie przeszkodziło nam to w pracy" - tłumaczył w wywiadzie z "Super Expressem".
Alkohol nie był jedyną pokusą, która czekała na muzyka w rozhulanym świecie rozrywki. W latach 80. Krawczyk z powodzeniem koncertował w Stanach Zjednoczonych, a tam do dyspozycji miał już całą gamę lekkich i twardych narkotyków. Zaczęło się niewinnie.
"Miałem zespół w Las Vegas, wszyscy wciągali kokainę, delikatnie tam jakiś hasz i gandzia, miałem swój narkotyk pod tytułem dobry koniak. Rozluźniało mi to struny głosowe" - mogliśmy usłyszeć w "20m2 Łukasza".
Długo jednak nie był w stanie się oprzeć takiemu towarzystwu i sam zaczął eksperymentować na większą skalę.
"Brałem wszystko oprócz heroiny. Paliłem trawkę. Próbowałem też grzybków halucynogennych i LSD. Dzięki Bogu bałem się po tym wychodzić na scenę" - zaznaczał w tabloidzie.
Szczególną popularnością cieszyła się kokaina, znana z tego, że bardzo szybko uzależnia.
"Ciągnąłem koks dzień w dzień i zacząłem krwawić z nosa. Poszedłem do znajomego lekarza. A on mi mówi: 'Nie martw się, wstawię ci plastikowe płytki do nosa i będziesz mógł ciągnąć do końca życia'" - wspominał w rozmowie z tabloidem Krawczyk.
Romans z narkotykami o mały włos nie wpakował Polaka w poważne kłopoty z prawem. Podczas zatrzymania przez amerykańską policję, piosenkarz miał bowiem przy sobie marihuanę.
"Kolega dał mi skręta z marihuany, żebym sobie po koncercie zapalił. Niestety w tamtych czasach robiłem to często" - mówił w "Życie jak wino".
***Zobacz także***
To jednak nie koniec. W drugiej połowie lat 80. Krawczyk trafił do lekarza-lekomana, pod którego wpływem mężczyzna zaczął nadużywać leków.
"Powiedział mi wtedy, że da mi zastrzyk, po którym będę wręcz skakał po scenie. Na moje problemy ze snem też mi dawał odpowiednie tabletki. I tak powoli zacząłem nosić przy sobie torbę pełną leków, które nie były dostępne bez recepty" - wyznał po latach.
Wydawać by się mogło, że mnogość i intensywność tego typu doświadczeń to prosta droga do uzależnienia, z którego będzie bardzo ciężko wyjść. Pan Krzysztof zapewniał jednak, że pomimo licznych kontaktów z używkami, nigdy się nie uzależnił i rzucił wszystko z dnia na dzień.
"Nigdy nie uzależniłem się od narkotyków czy alkoholu. Mam odporność na używki. Paliłem skręty, brałem kokainę. Pracowaliśmy całą dobę i kawa nie zawsze pomagała. Jednego dnia jednak rzuciłem wszystko. Ot, tak. Pan Bóg mnie strzegł" - deklarował w "Fakcie".
Zmianę nawyków Krawczyk przypisywał nie tylko swojej religijności, a przede wszystkim ukochanej żonie, Ewie. To ona miała kompletne odmienić jego życie i to dla niej porzucił znane dotąd rozrywki i ponownie zwrócił się ku wierze w Boga.
" Moja ukochana Ewa... Ona wypełniła lukę w moim życiu. Sprawiła, że stało się ono pełne i prawdziwe. Dzięki temu wiem, co jest tak naprawdę ważne. Zjawiła się w chwili, gdy miałem już za sobą wiele doświadczeń. Nie byłem już białą kartą. Pojawiła się kobieta cud, która wyrzuciła mi te wszystkie świństwa i powiedziała: Ja będę twoją lekomanią!" - zachwycał się żoną w gazetach.
Po latach wokalista przyznał się do rekreacyjnego zażywania marihuany i lobbował na rzecz legalizacji jej medycznej odmiany. W swoim stylu potrafił też z tego żartować.
"Przede wszystkim trzeba zacząć od medycznej marihuany, która pomaga chociażby chorym na padaczkę, a nadal jest nielegalna. Należałoby wreszcie przebić tę ścianę. Ale nie widzę też problemu w rekreacyjnym kurzeniu gandzi. Niestety, ja nie mogę teraz tego robić ze względu na astmę. A dobrze wiem, że na bóle trzustki, żołądka czy zwyczajne uspokojenie marihuana wielokrotnie mi pomogła. Po trawie nawet ja zachowuję się jak aniołek, choć potrafię wpierdolić pół krowy" - śmiał się w rozmowie z "CKM".
Życiowe doświadczenie nakazywało mu jednak w przestrzeganiu młodych przed szaleństwami związanymi z używkami, którego w jego mniemaniu mogły prowadzić do totalnej destrukcji.
"Nie każdy ma charakter, żeby umiejętnie korzystać z gandzi i łatwa dostępność do zioła mogłaby skłonić ludzi do dalszych, o wiele bardziej niebezpiecznych eksperymentów. Żyję już trochę na tym świecie i widziałem różne sytuacje. Narkotyki potrafią zniszczyć każdego. Młodzi, chcąc eksperymentować, biorą się często za tanią amfę albo psują sobie głowę głupotami w stylu LSD czy grzybków halucynogennych. A zdarza się, że przygoda z twardymi używkami kończy się hermanem, jak heroinę nazywa Maleńczuk" - martwił się na łamach wspomnianego wyżej magazynu.
Trzeba przyznać, że szczerość Krzysztofa Krawczyka i bezkompromisowe rozliczanie się z przeszłością przysporzyły mu ogromnej sympatii publiczności. Nie wybielał się, odważnie mówił o błędach i swoim kolorowym, czasami przesadnie szalonym życiu. Żył na swoich zasadach i takim go zapamiętamy!
***
Zobacz więcej materiałów wideo: