"Ktoś, kto jest ogólnie lubiany, jest nijaki"
Projektantka Eva Minge twierdzi, że jest z kosmosu i nie przejmuje się zmarszczkami, wiekiem, opiniami internautów. Stanowczo zaprzecza również, jakoby skażona była ingerencją chirurgiczną...
"Jak mnie ludzie zobaczą z bliska i porozmawiają ze mną, to stwierdzają, że nie taki diabeł straszny jak w Internecie" - mówi w wywiadzie dla "Vivy".
"Trzeba zobaczyć moich synów, którzy są moimi sobowtórami, i mamę - my tacy po prostu jesteśmy" - dodaje.
Projektantka nie przejmuje się kąśliwymi komentarzami internautów, uważa, że za ogólną sympatią większości, idzie nijakość i bezbarwność: "Ktoś, kto jest ogólnie lubiany, jest nijaki. Ktoś, o kim mówi się tylko dobrze, jest podejrzany. Bardzo mnie wzmocniło to, co osiągnęłam we Włoszech, w Paryżu. Artykuły, które tam przeczytałam na swój temat. Po nich najbliższa przyjaciółka powiedziała: Gdybym cię tak nie kochała, też bym cię nienawidziła".
"Muszę pomału zacząć szykować się do tego, żeby fakty dogoniły legendę".
Minge przyznaje, że od dziecka była "odklejona". Nie piła alkoholu, nie paliła, była czynną harcerką o wizerunku intelektualistki w swetrze ojca. Pochodzi z rodziny inteligenckiej (przynajmniej tak twierdzi): "Tata się wykoleił. Studia, doktorat, kultura, idealista, człowiek nie potrafiący zarobić złotówki dla siebie, ale wtedy, w PRL-u, zarabiający duże pieniądze dla kultury".
Jej jedyną słabością jest czekolada, od której bez wątpienia jest uzależniona: "Muszę mieć w torebce kawałek czekolady, muszę zasypiać z paczką ulubionych cukierków. Potrafię się obudzić w nocy i je jeść. Pierwsze, co robię po przebudzeniu, to sięgam po kawałek czekolady" - wyznaje.
Gdyby nie była projektantką, zostałaby pisarką. Największą wartością są dla niej ludzie...