Reklama
Reklama

Lech Dyblik: Choroba niemal zniszczyła mu życie. Oto cała prawda

Dzieciństwo Lecha Dyblika (63 l.) nie należało do udanych. W jego rodzinie królował alkohol. Aktor obiecał sobie, że po wkroczeniu w dorosłość szybko się wyprowadzi i nie powieli błędów ojca. Stało się jednak inaczej. Gwiazdor topił smutki w alkoholu i stoczył się na dno. Jednak dziś jego życie wygląda inaczej.

Choć aktor od lat żyje w trzeźwości, twierdzi, że chorobie alkoholowej wiele zawdzięcza. 

"Jest najlepszą rzeczą, jaką dostałem od Boga. Dzięki niej miałem szansę zrozumieć, kim jestem" - mówi z przekonaniem Lech Dyblik. 

Wychował się w katolickim domu, jednak brakowało w nim miłości. Rodzice często się kłócili. Tata znikał na całe dnie. Wracał podchmielony, a wtedy wszczynał głośne awantury. Mama ciągle była zdenerwowana i bardzo smutna. 

"Bałem się tych sytuacji i wstydziłem się mojego ojca" - przyznaje Lech. 

Reklama

Zazdrościł koledze, który mieszkał piętro niżej, że ma normalną, kochającą rodzinę. Marzył o tym, aby jak najszybciej wyprowadzić się z domu. Wybrał szkołę średnią w Koszalinie. 

"Najważniejsze było to, że znajdowała się daleko od ojca alkoholika, którego nienawidziłem" - zdradza. 

Obiecał sobie, że nie powtórzy błędów rodziców i swoje życie ułoży zupełnie inaczej. Od dzieciństwa był przekonany, że czeka go świetlana przyszłość. 

"Jako młody człowiek miałem taki przymus wewnętrzny, że muszę zadziwić świat" - wspomina Lech. 

Dostał się na studia aktorskie w Krakowie. Chwalili go profesorowie, lubili koledzy, brylował podczas wspólnych eskapad do krakowskich knajp. 

"Towarzyszyło temu picie dużej ilości alkoholu" - wspomina. 

Zaraz po obronie dyplomu dostał angaż w Teatrze Narodowym w Warszawie. 

"Pojechałem do stolicy i byłem zdziwiony, że nie czeka na mnie czerwony dywan" - wyznaje szczerze. 

Zderzenie z rzeczywistością okazało się bolesne. Pocieszenia szukał w kieliszku. 

***
Czytaj więcej na następnej stronie:

"Byłem niekwestionowaną gwiazdą kilku knajp" - mówi. 

W tym czasie odsunął się też od Boga. 

"W dzieciństwie byłem ministrantem, ale potem odszedłem od Kościoła. Uznałem, że wiara to taki ludowy zabobon" - twierdzi. 

Z czasem przestało mu wystarczać wieczorne picie. Po butelkę sięgał już rano. Jego dom zamienił się w melinę. 11 listopada 1985 roku kupił kolejną flaszkę. Usiadł na podłodze i rozejrzał się. Dotarło do niego, że sięgnął dna. Nie chciał dalej żyć. Wtedy przypomniał sobie, że kolega wspominał mu o poradni odwykowej. Jakiś wewnętrzny głos kazał mu natychmiast tam pojechać. Trafił na wspaniałego terapeutę, który bardzo mu pomógł. Małymi kroczkami pokonywał nałóg. 

"Moje trzeźwienie szło dobrze. Urodziły się dzieci, trzy córki, i oczekiwałem, że teraz będzie fajnie, będziemy żyć szczęśliwie" - wspomina. 

Niestety, okazało się, że nie potrafi stworzyć kochającej się rodziny. 

"Wyszedłem z domu, do którego miałem pretensje, i założyłem taki, jakiego nie lubiłem" - opowiada. 

Zaczął rozumieć, że życie bez Boga nie ma sensu. Któregoś dnia wszedł do kościoła franciszkanów w Łagiewnikach. Siedział tam ksiądz, staruszek. 

"Pacnąłem w konfesjonał, powiedziałem, że chętnie bym się wyspowiadał, ale nie pamiętam, jak to się robi"- opowiada. 

Duchowny się roześmiał. Przekonał, że mu pomoże. Kiedy skończyli, zapewnił go, że odtąd zupełnie zmieni się jego życie. Nie mylił się. Okazało się, że tajemniczym kapłanem był Klemens Śliwiński, emerytowany ksiądz - współpracownik Jana Pawła II i jego spowiednik. 

Lech przyznaje, że akt pokuty zupełnie go odmienił. Wcześniej nie był z niczego zadowolony. Uważał, że zarabia za mało, a w domu nie jest doceniany. Zawstydzony pojął, że przez lata nie widział wartości tego, co ma - wspaniałej żony, trzech córek, pracy. Na ukochaną spojrzał innymi oczami. Chciał powiedzieć jej, że ją kocha, ale był zbyt onieśmielony. Napisał do niej SMS-a i podziękował, że przez tyle lat wytrwała u jego boku. 

"Dzięki Opatrzności znalazłem drogę od życia bez głębszego znaczenia do takiego z sensem. Uznałem, że to jest dobra nowina, dlatego opowiadam o tym w kościołach, ale też w więzieniach. Zawsze podkreślam, że dla Stwórcy nie ma ludzi straconych" - podsumowuje Dyblik.

***
Zobacz więcej materiałów wideo:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Lech Dyblik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy