Lekarz powiedział mu, że ma raka
"Kręgosłup pękł mi w dwóch miejscach. (...) Ból był tak okropny, że myślałem, że umieram" - opowiada Robert Kozyra.
Juror "Mam talent" w 2007 roku trafił do nowojorskiego szpitala. Nie mógł chodzić. Choć skarżył się na ból, poinformowano go, że nie dzieje się nic niepokojącego, "poczęstowano" morfiną i odesłano. W samolocie do Polski zwijał się z bólu.
Będąc już we własnym mieszkaniu, zadzwonił po pogotowie - lekarka, która zjawiła się na miejscu, stwierdziła jednak, że nie może zabrać go do szpitala, gdyż nie ma zagrożenia życia. Jej diagnoza - stwardnienie rozsiane. Widząc piękne mieszkanie byłego prezesa Zetki, zapytała na odchodne, czy... Robert mógłby wynająć jej pokój u siebie.
Do szpitala zawiozła go dopiero Monika Olejnik. Tam lekarz zdiagnozował... raka.
"Przez kilka tygodni szykowałem się na śmierć" - opowiada Kozyra na łamach "Vivy". Leżał w gorsecie. Nie mógł się ruszać. Groził mu paraliż.
"Zdałem sobie sprawę, że to, jak do tej pory żyłem, było kompletnie bez sensu. Życie przeciekło mi przez palce".
Jak mówi, w obliczu choroby kontrakty z Madonną, Jennifer Lopez czy CNN-em straciły na znaczeniu. Na szczęście lekarz się pomylił...
Robert pytany o miłość, wyznaje, że to jedyna materia, w której mu nie wyszło. Swoją drugą połówkę stracił kilka lat temu, z czym nie może się pogodzić do dziś.
"Jestem w grupie tych, którym życie prywatne nie do końca ułożyło się tak, jak by tego chcieli" - kończy.