Leon Niemczyk: Miał aż sześć żon, ale oficjalnie wiadomo o dwóch!
Życie Leona Niemczyka (†82 l.) mogłoby posłużyć za scenariusz do niejednego filmu...
Wczesnym rankiem Leon Niemczyk wyruszył na Zachód. W ucieczce z powojennej Polski pomagał mu starszy brat Ludwik. Myśląc, że wyjeżdża na zawsze, Leon czule żegnał się z matką…
Obaj bracia urodzili się w Warszawie. Wychowywali się we względnie szczęśliwej rodzinie, chociaż o ojcu Leon nie miał najlepszego zdania. Mówił o nim: był hulaką i dziwkarzem, hulanki i swawole znacznie skróciły jego życie.
Ojciec zmarł w 1937 roku. Wkrótce potem wybuchła wojna i szczęścia było jeszcze mniej. Ludwik i Leon wstąpili do AK, walczyli w podziemiu, po upadku powstania warszawskiego Leona wywieziono na roboty do Niemiec, Ludwik trafił do obozu jenieckiego.
Kiedy wojna skończyła się, Leon chciał zostać na Zachodzie, ale czuł, że musi odnaleźć matkę. Znalazł ją we Wrocławiu. Kiedy zapukał do drzwi mieszkania, w którym miała się schronić, ku wielkiemu zdziwieniu zobaczył Ludwika.
Szczęśliwi padli sobie w objęcia. Cieszyli się, że żyją i znów są razem. Ludwik przerzucał żołnierzy podziemia, cywilnych współpracowników i członków rodzin, których bliscy zostali za granicą, drogą przez Cieszyn, Czechosłowację, do Niemiec, Austrii.
Kiedy Leon dowiedział się o tym oraz, że brat za kilka dni ponownie wyrusza do wolnego świata, postanowił, że idzie z nim. Niestety, nie dane im było przekroczyć granicy. Kiedy nocowali w opuszczonym budynku, otoczył ich oddział Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Obu natychmiast przewieziono do więzienia. Leon dość szybko wyszedł na wolność, ale jego brata latami katowano na Rakowieckiej. Prawdopodobnie także dlatego, że mimo ustaleń z Leonem, że nie będą mówić o służbie w AK, on śledczym mówił o niej z dumą.
"Bili mnie do nieprzytomności, czym popadło, nogą od stołka, żelaznym prętem. Moje ciało wyglądało jak rąbanka… Kiedy docierało do nich, że przesadzili, tortury przerywano, potrzebny im byłem żywy" – Ludwik Niemczyk opowiadał po latach.
Starszy z braci opuścił więzienie na mocy amnestii w 1951 roku. Nikogo nie wydał, oprawcy nie złamali go, ale zniszczyli zdrowie, do końca żył na środkach przeciwbólowych.
Po wyjściu na wolność Ludwik próbował skontaktować się z bratem, ale Leon nie podchodził do telefonu albo prosił matkę, by mówiła, że jest w rozjazdach. Starszy z braci podejrzewał, że może ciągle ma żal, że wpadli w pułapkę…
Miał aż sześć żon, ale oficjalnie tylko dwie
A Leon zaczynał już robić karierę aktorską, w Polsce i w krajach demokracji ludowej.
Zagrał w kilkuset filmach, ale fortuny nie zbił, do końca życia mieszkał w blokowisku w Łodzi. Podobno bardzo żałował, że nie został na Zachodzie, a później, że ucieczka nie udała się. Kochał dobre samochody, zwierzęta… I kobiety, a one kochały Leona.
Aktor mówił, że miał sześć żon, choć oficjalnie podobno tylko dwie, i jedną córkę, którą w zasadzie nie interesował się. Szczęście w miłości znalazł dopiero u kresu życia, u boku młodszej o prawie pół wieku partnerki Iwony.
W 2006 roku aktora pokonał rak płuc. Kiedy ksiądz z parafii odmówił mu pochówku, interweniował przyjaciel.
"Leon przed śmiercią wyspowiadał się, dostał rozgrzeszenie z całego życia, przyjął sakrament chorych i komunię" - opowiada. "Miał sześć żon, nie udało się. Jego postępowanie było niemoralne, ale nie można przekreślać człowieka. I łotrowi na krzyżu zostało przebaczone" - wyjawił "Dobremu Tygodniowi" znajomy ksiądz.
Z kolei brat Ludwik, mimo że kochał Polskę i walczył o nią, po wyjściu z więzienia stwierdził, że nie ma dla niego tu miejsca i postanowił uciec, tym razem drogą morską.
W dramatycznych okolicznościach, wraz z żoną Bogną, szwagierką i szwagrem, dotarli do Niemiec, a stamtąd para wyjechała do Kanady.
Ludwik ciężko pracował, a mimo to z Bogną żyli nader skromnie. Podobno wielu ludzi, żyjących dostatnio we Włoszech, Ameryce, czy Kanadzie chciało im pomóc.
Byli wdzięczni Ludwikowi za to, co dla nich zrobił, ale on, człowiek honorowy, nie chciał tej pomocy przyjąć. W końcu posypało się też jego życie osobiste, Bogna poprosiła o rozwód.
Po opuszczeniu więzienia bracia nigdy więcej się nie spotkali! Choć okazji było sporo. Po roku 1989 Ludwik przyjeżdżał do Polski. Najprawdopodobniej tak śmiertelnie poróżnił ich ten jeden grudniowy dzień 1946 roku, wpadka i to co później nastąpiło.
Prawda wyszła na jaw dopiero po ich śmierci...
Leon chyba miał żal do Ludwika, że przyznał się przed ubekami, że był w AK, co ściągnęło jeszcze większe kłopoty i co sprawiło, że matka podupadła na zdrowiu i zmarła. Braterską miłość zabiły podejrzenia, kto zdradził.
Ludwik podobno w końcu gotów był pogodzić się z bratem, ale Leon stale odtrącał wyciągniętą do niego dłoń, nawet wtedy, gdy wiedział już, że choruje na raka płuc i umiera.
Brat przyleciał na jego pogrzeb w Łodzi. Umarł na raka płuc siedem lat po nim, samotnie w hospicjum w Kanadzie.
Bracia nigdy nie dowiedzieli się prawdy i chyba obwiniali się do końca. Leon zapytany o wydarzenia z 1946 roku, powiedział: byłbym takim idiotą, aby donosić na samego siebie?
Ludwikowi życzliwi radzili, by nie szukał zdrajcy, by nie odwiedzał IPN-u, bo prawda mogłaby okazać się szokiem, więc, może w obawie, że dowie się czegoś o Leonie, tego nie zrobił.
Po latach prawdę odkryła Maria Nurowska, autorka książki "Bohaterowie są zmęczeni". Z akt Instytutu Pamięci Narodowej wynika, że zdrajcą był oficer wywiadu 2. Korpusu Andersa, o którym Ludwik mówił… mój druh.
***