Lesław Sierakowski znalazł szczęście w "Sanatorium miłości"
Lesław Sierakowski (85 l.) dzięki poznanej w programie "Sanatorium miłości" Walentynie Kozioł zapanował nad swoimi lękami i uwierzył we własne możliwości.
Drugiego tak wdzięcznego słuchacza, jak on trudno znaleźć w "Sanatorium miłości". Małomówny i skryty. Podczas pobytu w uzdrowisku Ustroń rozbudził nadzieję w swym sercu na lepszą przyszłość...
Przez siedem lat był żonaty, ale niechętnie o tym rozmawia. - Kogo to może interesować? To było tak dawno. W życiu popełniłem wiele błędów. Dlatego nie chcę wracać do przeszłości... - mówi w rozmowie z "Rewią".
Jego życie zmieniło się w 1984 roku, gdy wykonywał jeden z najniebezpieczniejszych zawodów świata. W Burgas w Bułgarii pracował jako wiertacz szybów naftowych. Wtedy otarł się o śmierć podczas nurkowania w morzu i robienia zdjęć.
Kiedy wynurzył się z głębin, nagle zapadła ciemność - rozpędzona przez nieuważnego turystę motorówka uderzyła go w głowę. Szybka akcja ratunkowa wyrwała go ze szponów śmierci. O jego życie walczono tydzień. Lekarze bali się jednak, że przez uszkodzone kręgi szyjne i kręgosłup wyląduje na wózku inwalidzkim.
- Do końca życia miałem nie chodzić - mówi cicho. Siłą woli oraz regularnymi ćwiczeniami rzucił wyzwanie losowi. Nie poddając się bólowi, który był torturą nie do zniesienia, wykorzystywał każdą minutę na rehabilitację.
- Dzień, w którym ponownie zrobiłem pierwszy samodzielny krok, uważam za najszczęśliwszy w swoim życiu - mówi Lesław, nie kryjąc wzruszenia. Po wypadku nie mógł jednak wrócić do pracy, do dziś boląca prawa ręka i noga dają mu się we znaki.
Założył firmę handlową, zgodnie z lekarskimi zaleceniami codziennie jest aktywny, jeździ na rowerze i pływa. Kręci przyrodnicze filmy, a że z natury jest romantykiem, pisze wiersze. Chętnie też gotuje i piecze ciasta.
Mimo tylu wspaniałych cech od 30 lat był sam... Źle się czuł z tym, że w czterech ścianach mieszkania w Zielonej Górze oprócz niego nie było nikogo. Próbował pokonać nieśmiałość, występując w "Kole fortuny" i "Jaka to melodia".
- Sprawdziłem się przed kamerą, dlatego ktoś z telewizji zadzwonił do mnie, żebym zgłosił się do "Sanatorium miłości" - tłumaczy. Gdy dojechał do uzdrowiska Ustroń, opuściła go wiara we własne siły. Podczas nagrań zwątpił w siebie... Odezwała się dawna nerwica, pojawiły się kłopoty z ciśnieniem.
- Chodziłem po tabletki do pielęgniarek - wspomina. - I czekałem, kiedy będzie koniec. Na szczęście dotrwałem jakoś do finału. Dotrwał i... nie żałuje! Przyznaje, że przeżył wspaniałą przygodę i wie, że nawiązał bezcenne znajomości. Dzięki Walentynie Kozioł zapanował nad swoimi lękami, uwierzył we własne możliwości.
Pojawił się przed kamerą, by znaleźć miłość, a przy okazji stał się bardzo popularny. Wielu teraz się dziwi, gdy widzi go jako... operatora koparki na ulicach Zielonej Góry. A on, póki może, dorabia do skromnej emerytury, żeby móc realizować swoje marzenia!
Ma wsparcie Wali.
***