Leszek Kowalewski zabrał prawdę do grobu...
Dwadzieścia sześć lat temu aktor naturszczyk, znany z roli poety w kultowym filmie „Rejs”, został brutalnie zamordowany. Błyskawicznie podjęte śledztwo w sprawie morderstwa stanęło jednak w martwym punkcie. Sprawcy nie znaleziono do dzisiaj.
Z wyglądu Leszek Kowalewski (†43), kawaler mieszkający z rodzicami, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Był niskiego wzrostu i drobnej postury. Niewiele osób wiedziało, że ma wielki talent - umiał pięknie rzeźbić, ale nie potrafił uczynić z tego swojego atutu. Bardziej niż pracochłonne dłubanie w drewnie pasjonowało go granie w filmach. Jako niezawodowy aktor wystąpił w 16 obrazach, ale i tak w pamięci widzów pozostanie jego filmowy debiut w głośnym "Rejsie" Marka Piwowskiego. Wtedy nikt nie przypuszczał, że 20 lat późnej życie Kowalewskiego zostanie brutalnie przerwane.
Warszawa, piątek, 10 sierpnia 1990 r. Mokotowska komenda policji otrzymuje zawiadomienie o znalezieniu w Lesie Kabackim zwłok anonimowego mężczyzny. Na ciele denata naliczono 40 ran kłutych. Funkcjonariuszom szybko udało się ustalić, że zamordowanym jest Leszek Kowalewski. W toku śledztwa odkryto, że aktor naturszczyk miał we krwi 2,5 promila alkoholu i walczył o życie. Śmiertelne uderzenia zostały mu zadane trzema różnymi narzędziami.
"Wobec ilości i jakości zadanych ciosów, ich irracjonalności, trudno w sumie o wiążącą hipotezę na temat okoliczności mordu" - napisali biegli. Stwierdzili też, że zbrodni nie dokonano w miejscu, w którym znaleziono ciało. Świadczył o tym brak krwi na ściółce, mimo iż mocno nasiąkły nią koszula, spodnie, a nawet tekstylne buty ofiary. Nie ulegało wątpliwości, że ciało zostało podrzucone. Pozostało tylko odpowiedzieć na pytania: skąd i przez kogo...
Czytaj dalej na następnej stronie...
Trop prowadził do nieistniejącego dziś baru "Miodek" przy ulicy Pięknej w Warszawie, w którym artysta był częstym bywalcem. W dniu wypłaty renty (miał II grupę inwalidzką, bo w dzieciństwie ciężko przeszedł zapalenie opon mózgowych) pił więcej niż zazwyczaj. Wówczas u jego boku pojawiała się o niemal 10 lat młodsza Małgorzata. To właśnie do niej i jej męża, z którym była w separacji, zapukała policja. Okazało się, że artysta dobrze ich znał i niejednokrotnie z nimi imprezował.
Po raz ostatni widzieli się w feralny czwartek późnym popołudniem. To wtedy Leszek przyszedł do ich mieszkania. Małżonkowie siedzieli ze swoim znajomym Remkiem przy butelce wina. Po godzinie wywiązała się sprzeczka i nowo poznany mężczyzna, zazdrosny o względy Małgorzaty, wyrzucił Kowalewskiego za drzwi. Piętnaście minut później, podenerwowany, również opuścił mieszkanie. Czy to on stoi za makabryczną zbrodnią? Podczas przesłuchania policjanci byli bezradni wobec tej trójki.
"Przez ostatnie kilka lat nadużywają alkoholu, a przez ostatni miesiąc pili non stop. Ich zeznania są niespójne, nie potrafią określić kolejności zdarzeń, upływu czasu, sprecyzować, z kim i kiedy pili" - napisano w policyjnym raporcie. Sytuację komplikowało również oświadczenie bufetowej baru "Miodek", która zeznała, że Kowalewski był ostatnio bardzo niespokojny i nosił ze sobą pistolet gazowy oraz nóż sprężynowy. Niespełna rok później śledztwo umorzono, a sprawców nie ujęto do dzisiaj.
-----
Zobacz więcej materiałów z życia osób znanych: