Lis chce oczyścić ojca z zarzutów
Hanna Lis będzie walczyć o dobre imię ojca...
Ma jego oczy, odziedziczyła także zawodową pasję. Podziwiała go za pracowitość i uczciwość. Gdy zachorował na nowotwór, poruszyła niebo i ziemię, by ratować jego życie. Nie udało się. Teraz, gdy już go nie ma, walczy o jego godność...
W 2005 r. nazwisko ojca Hanny umieszczono na liście Wildsteina - spisie tajnych współpracowników Służby Bezpieczeństwa. W prasie pojawiły się kompromitujące artykuły.
Dziennikarz podważał prawdziwość tych oskarżeń na łamach "Wprost", w którym pełnił funkcję szefa działu "Świat". Córka zawsze była przekonana o jego niewinności.
"Jaki ubek? Jaki propagandzista. Delikatny do bólu, mrówki by nie skrzywdził" - mówi o nim w wywiadzie udzielonym "Pani". Opisuje ojca jako "lekko oderwanego od rzeczywistości mózgowca", który nie pasował do wizerunku przebiegłego agenta.
"Ten mój kochany ojciec, kompletny życiowy pierdoła, nigdy niczego sobie nie załatwił" - wspomina. Kiedy zadzwonił do niego dziennikarz z pytaniem o agenturalną przeszłość, powiedziała: dość!
"Doskonale wiedzieli, że tata był ciężko chory" - opowiada Hanna. "To było trzy miesiące przed jego śmiercią. Bardzo to przeżył. (...) Jedno z ostatnich wypowiedzianych przez tatę zdań brzmiało, że nie może jeszcze odejść, bo najpierw musi udowodnić, że jest przyzwoitym człowiekiem. To mnie będzie prześladować do końca życia" - dodaje dziennikarka.
Dziś zapowiada, że napisze o nim książkę, w której oczyści go z zarzutów. Nie chce, by jej córki, wpisując do internetowej przeglądarki nazwisko dziadka, widziały słowo "ubek".