Łucja Kowolik miała dość i uciekła z Polski do Australii. Słuch po niej zaginął. Co z nią?
Mimo zawodowych sukcesów życie pięknej Ślązaczki w Polsce przypominało piekło. Dwa nieudane małżeństwa, zawiść i brak akceptacji ze strony najbliższych osób. Łucja Kowolik (69 l.) miała już tego dosyć. Spakowała się i uciekła z Polski do Australii. Słuch po niej zaginął. Co się dzieje z piękną aktorką?
Przyszła na świat we Włoszech w 1949 r. Ojciec Łucji Kowolik,Aleksander Dubieniecki, z armią generała Andersa dotarł aż do Rzymu. Po wojnie bał się wracać do rządzonej przez komunistów ojczyzny, dlatego postanowił ułożyć sobie życie na obczyźnie. Poznał piękną Włoszkę, wkrótce urodziła im się córka.
- Tęsknił jednak bardzo za krajem, mama chciała, żeby był szczęśliwy, więc wrócili. Zamieszkaliśmy pod Katowicami. Na Śląsku nigdy nie widziałam jej uśmiechniętej, nie potrafiła odnaleźć się w Polsce - tak aktorka wspominała swoje dzieciństwo w jednym z nielicznych wywiadów.
Łucja była najpiękniejszą dziewczyną w okolicy, kochali się w niej koledzy ze szkoły, zaś koleżanki zazdrościły modnych ubrań, które przysyłała w paczkach rodzina z Włoch.
- Nigdy nie myślała o karierze, film był jej zupełnie obcy. Chciała pracować jako księgowa, mieszkać w mieście i mieć dużą rodzinę - opowiadała jej przyjaciółka, aktorka Emilia Krakowska.
W trzeciej klasie liceum Łucja zakochała się w bracie koleżanki. Rudolf Kowolik był sztygarem w kopalni Wujek. Wysoki, przystojny brunet kompletnie zawrócił jej w głowie. Podczas ślubu całe miasto plotkowało, że panna młoda jest w ciąży. A sąsiadki rozpaczały, bo w kościele welon Łucji zapalił się od świecy, co źle wróżyło małżonkom.
Kiedy kilka miesięcy później urodziła się Miranda, Łucja miała 19 lat. Rzuciła szkołę, marzenia i została gospodynią domową. Był 1971 r., gdy na casting do filmu Kazimierza Kutza "Perła w koronie" przyprowadziła ją koleżanka, recepcjonistka z hotelu, w którym mieszkał reżyser.
- To moja sąsiadka, zobaczcie, jaka śliczna. Siedzi w domu z dzieckiem, sprząta i gotuje mężowi obiadki. Szkoda jej - powiedziała Kutzowi.
Reżyser z miejsca zachwycił się Łucją. - 22 lata, krótkowzroczna, wyciszona, łagodna i nieśmiała. I nietknięta wszelkim plugastwem. Nie znała smaku alkoholu i wszystkie noce przespała po bożemu - opisywał spotkanie w swojej biografii "Klapsy i ścinki" Kutz.
Zdjęcia próbne trwały kilka miesięcy. W wyścigu o rolę Wichty, pięknej Ślązaczki, poświęcającej się dla męża i dzieci, Łucji udało się pokonać uznane aktorki z Polski i zagranicy. - Gdy zaproponowałem jej współpracę, cieszyła się jak dziecko, jednak nie powiedziała mężowi, że w filmie będzie musiała się rozebrać - opowiadał Kutz.
Na planie "Perły w koronie" Łucja była pod specjalną opieką reżysera. Również partnerujący jej w filmie Olgierd Łukaszewicz i Franciszek Pieczka bardzo starali się, aby Kowolik czuła się przed kamerą swobodnie.
Wysiłki ekipy opłaciły się, dziennikarze pisali, że Kutz stworzył modę na Śląsk, a Kowolik porównywali do młodej Brigitte Bardot. Ślązacy byli jednak oburzeni. - Wstydziłaby się. Naga lata po kinie - szeptały za plecami Łucji sąsiadki po premierze filmu.
Romuald również był wściekły. Zaczął nadużywać alkoholu. Nie tylko miał pretensje do żony o odważne sceny erotyczne, ale także o to, że wciąż znika z domu, jeździ na festiwale i premiery, poznaje ludzi z pierwszych stron gazet. W końcu wniósł pozew o rozwód.
- Klęska tego małżeństwa nie była winą Łucji. Partnerzy zdolnych kobiet nie wytrzymują ciśnienia. Im się wydaje, że są właścicielami swoich pięknych i mądrych żon - wspominała Krakowska.
Po rozwodzie Kowolik mogła liczyć tylko na siebie. Zdała eksternistycznie maturę, zamieszkała z Mirandą w Chorzowie, zaczęła grać w serialach "Polskie drogi" i "Daleko od szosy". Miała również angaż w Teatrze Nowym w Zabrzu. Złapała aktorskiego bakcyla, marzyły jej się kolejne wielkie role i sukcesy. - Na jej przedstawienia zaczął przychodzić przystojny facet. Obsypywał kwiatami, obiecywał cuda.
Mówiono, że jest bogatym badylarzem z Częstochowy. Kowolik w końcu mu uległa, szybko się pobrali. Dokładnie dziewięć miesięcy po ślubie urodziła się Patrycja - opowiadała w jednej z gazet Hanna Boratyńska, koleżanka Łucji z teatru.
Małżeństwo szybko zamieniło się w koszmar. Mężczyzna zakazał Łucji występów, zamykał ją w domu i nie pozwalał kontaktować się z rodziną i przyjaciółmi. - Uważał, że artyści to środowisko rozpusty, sodoma i gomora. Nie chciał, żeby tacy ludzie mieli kontakt z jego rodziną - mówiła Boratyńska.
Na domiar złego, branża odwróciła się od Kowolik. Reżyserzy twierdzili, że nie ma talentu, aktorzy - że jest naturszczykiem, który zabiera im pracę. Sytuacja stawała się beznadziejna. Łucja nie miała pieniędzy i była całkowicie zależna od coraz bardziej agresywnego męża. Zdesperowana poprosiła o pomoc ojca.
- W jedną noc zabrał Łucję z córkami do swojego domu. Miała już przygotowany plan. Po raz drugi w życiu postanowiła wszystko zmienić - wyjawia Krakowska.
Wkrótce Kowolik złożyła wypowiedzenie w teatrze, w sierpniu 1981 r. wraz z córkami oraz rodzicami wyjechała na stałe do Australii. - Żyła tam normalnym życiem, nie wyszła już za mąż, zajmowała się domem i wnukami. Nie chciała mieć kontaktu z Polską. Wszystkie prośby dziennikarzy o wywiady czy wspomnienia odrzucała - opowiadała Krakowska.
Kilka lat temu zdecydowała się jednak odwiedzić kraj. Kutz wspomina, że bał się spotkania z osobą, której wywrócił życie do góry nogami. Ujrzał jednak atrakcyjną, pewną siebie kobietę.
- Moje wyrzuty sumienia zniknęły. Wyjechała z tego przeklętego, ponurego Śląska, żyje w słońcu. Świetnie wygląda. I tak nie zrobiłaby kariery filmowej. Była aktorką jednego filmu, zniknęła jak James Dean i została po niej piękna pamięć dziewczyny ze śląskiego mitu - powiedział.
***
Zobacz więcej materiałów: