Reklama
Reklama

Lucyna Malec: Wszystko dla córeczki

Narodziny chorej córki całkowicie odmieniły jej życie. Wkrótce potem odszedł od niej mąż, więc sama walczyła o szczęście dziecka.

Matka-Polka? To dla mnie wspaniałe określenie i bardzo prawdziwe. Świetnie się w tej roli czuję. Daje więcej satysfakcji niż zagranie najwspanialszej roli w teatrze - mówi Lucyna Malec. W jej przypadku te słowa mają szczególną wagę, ponieważ aktorka ma trudniejsze zadanie niż większość matek. Sama wychowuje nastoletnią córkę Zosię, która przyszła na świat z dziecięcym porażeniem mózgowym.

Starała się zapewnić córce szczęśliwe dzieciństwo, bo sama takie miała. Razem z rodzicami i dwiema siostrami mieszkała w Bielsku-Białej. Każde wakacje spędzała u dziadków pod Sandomierzem, lubiła biegać po bezkresnych łąkach, a zaszczepiona wtedy miłość do przyrody pozostała w niej na zawsze. Wieś to zapachy, smaki. - Tak pysznej wędliny, jaką robił mój dziadek, już nigdzie nie znajdę - wzdycha. Z rodzinnego domu wyniosła też zasadę, której stara się przestrzegać i w życiu prywatnym, i zawodowym: lepsza straszna prawda niż najwspanialsze kłamstwo.

Reklama

Smykałkę do aktorstwa odkryła w sobie bardzo wcześnie. Już jako trzylatka nie tylko wystąpiła na scenie, ale wręcz wywalczyła sobie rolę. Pozazdrościła swojej starszej siostrze, która występowała wtedy w zespole tanecznym. Potem trzymała się raz obranej drogi, chodziła na zajęcia aktorskie. Szło jej nieźle - do szkoły teatralnej dostała się za pierwszym podejściem. Po studiach znalazła angaż w warszawskim teatrze Kwadrat.

Przyszłego męża poznała podczas zbierania truskawek. W wakacje po ukończeniu szkoły teatralnej jak wielu młodych Polaków, wyjechały z siostrą do Szwecji, by trochę zarobić. Na plantacji poznała przystojnego studenta prawa. - To ja za nim goniłam i to dosłownie - wspomina. - Chłopcy tak szybko pracowali, że już po chwili widziałam tylko ich plecy z daleka. Jej szło znacznie gorzej, bolały ją wszystkie mięśnie, a zebranych truskawek było znacznie mniej niż u innych. - Pod koniec dnia myślałam, że to koniec mojej kariery zbieraczki truskawek - mówiła.

I wtedy przystojny student oddał jej część swoich zbiorów, a potem zaprosił ją na obiad. Do Polski wracali już jako para. Nie spieszyli się ze ślubem, wzięli go dopiero po dziesięciu latach. Wtedy też na świat przyszła ich córeczka Zosia. Przeżyli szok, gdy się okazało, że cierpi na dziecięce porażenie mózgowe. Lucyna kochała córkę bardzo, ale długo oswajała się z tym, że jej dziecko jest nieuleczalnie chore.

Jak wszystkie kobiety w podobnej sytuacji nie zdawała sobie sprawy, co ją czeka i jak będzie wyglądać jej przyszłość. Że choroba odmieni życie całej rodziny, bo osoby z porażeniem mózgowym potrzebują stałej opieki i rehabilitacji. Nie mogła też przewidzieć, że będzie musiała zmagać się z tymi problemami sama. Jej małżeństwo nie przetrwało tej próby, mąż odszedł.

Na szczęście zawsze mogła liczyć na wsparcie przyjaciół. Pomagało jej też to, że jest urodzoną optymistką i zawsze koncentrowała się na jaśniejszej stronie życia. Jak każdy człowiek miała chwile złości czy buntu, ale starała się nie tracić energii na pretensje do losu. Zamiast użalać się nad sobą, postanowiła działać. Zresztą nie miała innego wyjścia, bo nieustannie, każdego dnia musiała walczyć o swoją córkę. Zapewniała jej potrzebną rehabilitację, ale też dbała o to, by miała normalne, radosne dzieciństwo.

- Na dziecięce porażenie mózgowe nie ma lekarstwa, ale można złagodzić skutki choroby. Zaliczyłyśmy już tysiące terapii - mówi zatroskana. Potrzeby takiego dziecka są ogromne: rehabilitacja ruchowa, zajęcia logopedyczne, specjalne zabiegi. Od dziecka i od rodziców wymaga to ogromnego wysiłku, a także pieniędzy. Lucyna Malec nigdy nie opowiadała publicznie o chorobie córki.

- Dopóki pracuję, dajemy sobie radę. Nigdy nie prosiłam w mediach o pomoc. Wiem, że są ludzie bardziej potrzebujący ode mnie. Proszę jedynie moich bliskich i przyjaciół, by wpłacali 1 proc. podatku na konto Zosi, które ma w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z pomocą" - kwituje aktorka. To, że córka jest podopieczną fundacji, stanowi dla nich ogromne wsparcie nie tylko finansowe, ale też psychiczne. Dzięki temu obie czują, że nie są same.

W prowadzeniu domu pomaga jej opiekunka, która zajmuje się Zosią, gdy ona jest w pracy. Pójście z mamą do teatru na wieczorny spektakl jest dla Zosi zawsze wielką frajdą. - Siedzi w garderobie, podgląda teatr od kulis i jest szczęśliwa - opowiada aktorka. Świat show-biznesu nie jest dziewczynce obcy, była m.in. na festiwalu gwiazd w Międzyzdrojach. W wakacje już od lat jeżdżą razem na Kretę, zawsze w gronie przyjaciół. Zosia w ubiegłym roku świętowała tam swoje osiemnaste urodziny.

- W codziennym życiu córka wymaga ciągłej asysty, ale dojrzewa, rozwija się na swój sposób. Kocham ją nad życie - mówi Lucyna Malec. Wierzy, że ma Anioła Stróża, którego obecność odczuwa w swoim życiu na co dzień. Nie chce mówić o relacji z Bogiem, bo uważa, że to sprawa niezwykle intymna, a jej wiara nie jest na pokaz. Ale prosi Go, by mieć dużo sił dla ukochanej córki.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Lucyna Malec
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy