Lucyna Malec z "Na Wspólnej" o chorobie córki: Nikt nie jest gotowy na taką informację!
Życie boleśnie ją doświadczyło, ale nie straciła pogody ducha. Jej córka Zosia wkrótce wkroczy w dorosłość, choć ciągle będzie potrzebować opieki. Lucyna Malec, aktorka znana z roli Danuty Zimińskiej w serialu "Na Wspólnej", jest dobrej myśli!
W lipcu skończy pani 50 lat. Mijający czas stresuje?
Lucyna Malec: - Nie mogę uwierzyć, że mam już tyle lat. Za Starszymi Panami nucę "a w sercu ciągle maj". Przychodzi wiosna, człowiek na coś czeka, nie wiadomo na co. To fajne, że nie do końca ten nasz wiek biologiczny pokrywa się z tym, co w głowie. Choć lustereczko czasami o nim przypomina, ale nie wygląd jest najważniejszy.
W sercu maj, czyli jest w pani oczekiwanie na miłość?
- Chyba tak nie myślę, choć nie zarzekam się, bo w życiu wszystko może się zdarzyć. Natomiast jest we mnie radość płynąca z samego życia. Mam wielką przyjemność z przebywania wśród przyrody. Jako dziecko każde wakacje spędzałam u dziadków pod Sandomierzem, biegając po łąkach. Teraz idzie wiosna, można cieszyć się słońcem, wiatrem, zapachem ziemi. Zresztą lubię wszystkie cztery pory roku. Spowodował to rottweiler Bourbon, z którym przez 12 lat codziennie wychodziłam na spacery.
Lubi się pani śmiać?
- Jeśli się pracuje tyle lat w Teatrze Kwadrat grającym komedie, to chyba nie ma innego wyjścia. Myślę, że jestem postrzegana jako pogodna osoba, ale przecież każdy ma swoje radości i smutki. Moje motto, które zapisałam w notesie, to słowa z piosenki Monty Pythona "Zawsze patrz na jaśniejszą stronę życia". Tego się trzymam. A zawodowo na szczęście mam płodozmian. Ze Stasią Celińską gram przedstawienie "Grace i Gloria", które należy do poważniejszego gatunku.
W życiu nie zawsze było pani do śmiechu. Córka urodziła się z porażeniem mózgowym. To był szok?
- Myślę, że nikt nie jest gotowy na taką informację. Kiedy dziecko jest malutkie, to jeszcze nie zdajemy sobie sprawy, co nas czeka potem. Nie wiemy, jak będzie wyglądało dorastanie. Choć sama świadomość choroby dziecka jest bardzo bolesna.
Oswajałam się z tym problemem powoli i dojrzewałam do udźwignięcia go. Kiedy się wydarza nieszczęście, wydaje się nam, że świat się kończy. A on i bez nas będzie sobie trwał. Oczywiście można się buntować, złościć na los czy na Pana Boga, ale w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, że to nie ma sensu, bo złość niczego nie zmieni. Trzeba się pogodzić. Zaakceptować. Życie każdego w jakiś sposób doświadcza.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Zosia w tym roku skończy 18 lat. Co lubicie robić razem?
- Jak widać, ten rok jest dla nas znamienny. Bardzo lubimy chodzić na kawkę, na spacery, do kina, do teatru. Pojawiam się z Zosią na premierach, jest więc z show-biznesem oswojona. Lubimy też razem wyjechać na wakacje. Prowadzimy normalne życie. To choroba, na którą nie ma lekarstwa.
Córka jest rehabilitowana od urodzenia i cały czas tego potrzebuje. Dopóki pracuję, dajemy sobie radę. Nigdy nie prosiłam w mediach o pomoc. Wiem, że są ludzie bardziej potrzebujący ode mnie. Proszę jedynie moich bliskich i przyjaciół, by wpłacali 1% podatku na konto Zosi, które ma w Fundacji Dzieciom "Zdążyć z pomocą". W codziennym życiu córka wymaga ciągłej asysty, ale dojrzewa, rozwija się na swój sposób. Kocham ją nad życie.
Co pani pomogło w oswajaniu się z chorobą Zosi?
- Przede wszystkim czas. Miałam wsparcie przyjaciół, kolegów z teatru. Nigdy tego faktu nie ukrywałam. Oczywiście także od rodziny. Pochodzę z Bielska-Białej, mam dwie siostry, starsza mieszka w Warszawie, młodsza została w rodzinnym mieście. Tam też mieszka tata, mamusia nie żyje od 14 lat. To właśnie dzięki starszej siostrze zostałam aktorką. Chodziła na rytmikę i kiedy przygotowywała się do występu w domu kultury, ja też zapragnęłam pojawić się na scenie. Miałam wtedy trzy latka.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Co najważniejszego przekazali pani rodzice?
- Wbiło mi się w pamięć szczególnie jedno zdanie, które tata nam powtarzał: "Najlepsza straszna prawda niż najwspanialsze kłamstwo". Kiedy w dzieciństwie coś zbroiłyśmy i moja starsza siostra sugerowała, byśmy to ukryły, ja przyznawałam się do winy. To zdanie tatusia jest dla mnie bardzo ważne, kieruję się nim i w życiu, i w aktorstwie.
Czy w trudnych momentach wiara była dla pani ważna?
- Wiara jest sprawą bardzo osobistą, intymnym spotkaniem z Bogiem. Moja wiara nie jest na pokaz. Mam w sobie pewność, że gdzieś tam jest ktoś, kto nad nami czuwa. Pamiętam z dzieciństwa modlitwę "Aniele Boży stróżu mój". Do dziś ją bardzo lubię. Wierzę, że ten Anioł Stróż gdzieś jest za moimi plecami.
W teatrze ma pani przyjaciół, Ewę Ziętek czy Pawła Wawrzeckiego, którego córka też cierpi na porażenie mózgowe.
- Z Ewą byłyśmy w maju ubiegłego roku w Rzymie. Odwiedziłyśmy wiele kościołów. Uczestniczyłyśmy we mszy przy grobie Jana Pawła II w Watykanie. To był udany duchowo wyjazd. W wakacje obowiązkowo z Zosią i grupą przyjaciół jeżdżę na Kretę, w to samo miejsce od 10 lat. Paweł ze swoją córką Anią też dołączył parę razy. Nasze córki się znają i lubią, choć Ania jest dużo starsza. Lubimy spędzać czas nad wodą, pływać. Mamy plany, by wspólnie na Krecie świętować osiemnastkę Zosi, która wypada właśnie w sierpniu.
Rozmawiała: Ewa Modrzejewska