Łukasz Nowicki potwierdza. Jego syn wrócił z Haliną Mlynkovą na stałe do Polski!
Łukasz Nowicki (47 l.) od kilku lat tworzy nową rodzinę z ukochaną Olgą Paszkowską. Gwiazdor w wywiadzie dla tygodnika "Świat i Ludzie" opowiada, jak żyje mu się w patchworkowej rodzinie. Po raz pierwszy wyjawił też, jak wygląda życie jego syna ze związku z Haliną Mlynkovą. Chłopak kolejny raz był bowiem świadkiem rozpadającej się rodziny.
Świat i Ludzie: Podróże są pana pasją, co pan więc robił w czasie pandemii?
Łukasz Nowicki: - Podobnie jak większość, skupiłem się na Polsce. I szalenie mi się to spodobało. W ciągu pół roku wyjeżdżałem nad morze, na Pojezierze Brodnickie, Mazury, Suwalszczyznę. Byłem na spływach kajakowych, a z żoną zaczęliśmy projekt – na rowerach dookoła Polski. W ciągu pięciu lat, w weekendy, chcemy przejechać kraj wzdłuż granic; czasem z dziećmi, czasem ze znajomymi. Zaczęliśmy w pięknych Kruszynianach, wśród polskich Tatarów.
Właśnie, podobno nieważne gdzie, ważne z kim. Jakich ma pan kompanów?
- Wyjazdy rowerowe? Z żoną, dziećmi, przyjaciółmi albo sam. Jak w każdej patchworkowej rodzinie wszystko zależy od okoliczności. Nie zawsze mamy całą grupę na stanie, raz bierzemy trójkę, raz dwójkę, czasem jedno dziecko. A czasem udaje się nie wziąć żadnego, co też bywa miłe (śmiech).
To na lądzie. A na wodzie?
- Spływy kajakowe? Z kumplami albo tylko z małżonką i wtedy jest też wariant w ciszy, w nocy, z gwiazdami nad głową... Świetnie jest także z dużymi dzieciakami, z moim synem Piotrkiem, z którym pływa się praktycznie jak z dorosłym. Ale zaczynał „spływać” ze mną, gdy miał 3 lata. Podobnie jest z Józią, która ma 2,5 roczku, a zaliczyła już dwa spływy. Jeszcze nie zabieraliśmy pieska, ale widujemy ludzi z pupilami, więc może to też przed nami, zobaczymy. Każdy wariant spływu jest fajny.
Czyli za granicą wcale nie jest najlepiej?
- Okazało się, że na rowerze jest równie fajnie na Warmii i Mazurach, jak w Albanii, Naddniestrzu, Macedonii, Armenii czy Gruzji. W tym roku zachwyciło mnie piękno Jezioraka i okolic. Ale wyjazdy zagraniczne lubię też dlatego, że dają mi anonimowość, nie muszę być cały czas czujny. Mogę być nawet odrobinkę niegrzeczny (śmiech).
W dalszej części wywiadu Nowicki wyjawia, jak dziś wygląda życie jego najstarszego syna...
Piotr, syn z pierwszego małżeństwa, niedługo będzie miał 17 lat, Zachary, synek pańskiej żony ma 6 lat, a wasza córka Józefinka – 2,5 roku. Jak się dogadują?
- Józefina z Zacharym mieszkają razem, więc świetnie, bo są rodzeństwem na co dzień. Piotr jest już z kolei prawie dorosłym facetem i dlatego jego relacja z takim maluchem, Józią, jest urocza, z uśmiechem, ale od czasu do czasu. Oczywiście mogą się powygłupiać, ona go uwielbia, on też ją bardzo lubi. Między Piotrkiem a Zacharym też jest w porządku. Ale ponieważ między całą trójką są duże różnice wieku, nie ma co naciskać na szczególnie silną zażyłość. Ani ja, ani żona, nie napieramy na nich. Sami muszą budować sobie ten świat, swoje relacje, a my musimy im jedynie to umożliwiać, spotykając się razem.
Piotr wrócił do Warszawy z Czech, gdzie mieszkał pięć lat. Coś się zmieni?
- Jak mówiłem, jest już prawie dorosły, mieszka w Warszawie z mamą, uczy się tu w liceum i ma swoje życie. Sam jestem bardzo ciekaw tej naszej przygody na nowo razem w Polsce! Choć jest oczywiście w takim wieku, i to dobrze rozwojowo, w którym rówieśnicy i własny świat jest równie ważny jak rodzice, a czasem nawet ważniejszy. Trzeba więc znać swoje miejsce w szeregu i czekać, kiedy znajdzie czas na spotkanie (śmiech).
Wspominał pan, że ojciec, Jan Nowicki, uczył postaw dżentelmeńskich. Pański model wychowania dzieci jest podobny czy inny?
- Jest powiązany z tym, co wpajał mi ojciec, ale nie kieruję się tylko tym. Świat bardzo się zmienił w kwestii wychowania dzieci. Jest większa świadomość dziecka, skończyły się jakieś kretyńskie kary albo: „Nie, bo nie!”. W trudnych latach 70. i 80. kochający nas rodzice specjalnie się tym nie zajmowali. Nie było jeszcze takiej wiedzy, że dziecko jest partnerem, ma prawo do własnego zdania, słucha się go i bierze pod uwagę emocje.
To, że żona jest specjalistką, pomaga?
- Tak, Olga poza tym, że jest aktorką, jest też psychoterapeutką i pięknie wychowuje dzieci. Z przyjemnością patrzę jak nie boją się mieć własnego zdania, powiedzieć czegoś kontrowersyjnego i ile mają w sobie ciepła, wrażliwości i empatii. Oczywiście popełniam błędy, żona mnie wtedy instruuje, nie zawsze się też zgadzamy. Ale generalnie – podoba mi się ta droga. I nie mówię o wychowaniu bezstresowym tylko o partnerstwie i bliskości.
Jak łączycie z żoną opiekę nad dziećmi i pracę?
- Jak wszyscy (śmiech). Czasem jedno odwozi dzieci do przedszkola, czasem drugie, czasem razem... Olga jest mamą na cały etat, a jest równocześnie bardzo aktywna zawodowo. Teraz będzie ciekawie, bo wraca teatr i zaczynamy razem próby w Komedii oraz gramy razem w Capitolu. To nowa sytuacja, obojga nas nie będzie wieczorem. Bo dotąd zawsze jedno było na miejscu. Będzie to dość trudne, ale dzieci będą dobrze zaopiekowane przez babcię.
Macie ciche dni?
- A kto nie ma? Założę się, że są nawet w rodzinie papieża, jesteśmy tylko ludźmi. Nawet bym się martwił, gdyby tak nie było! To by świadczyło, że coś między nami jest nie tak. Bo najgorszy jest chłód i oczekiwanie w związku ideału. Bo nie ma ideałów.
Marzenie?
- Mam 47 lat, przekroczyłem półmetek, chciałbym potrafić zwolnić tempo życia – paradoksalnie tak się stało podczas pandemii – i cieszyć się zwykłymi, małymi rzeczami. Z wiekiem przychodzi mi to coraz częściej i chciałbym, żeby przychodziło nieustannie...
***
Rozmawiała Anna Ratigowska