Maciej Orłoś będzie pracował do śmierci? "ZUS wyliczył mi emeryturę na..."
Choć Maciej Orłoś w lipcu skończył 57 lat, ani myśli o emeryturze. ZUS wyliczył mu ostatnio, ile wynoszą jego świadczenia. Gdy dziennikarz zobaczył kwotę, zamarł...
Jest życie po telewizji?
Maciej Orłoś: - Ależ ja jestem nadal w telewizji, tylko innej, internetowej.
Chciałam powiedzieć, że nie gości pan już codziennie w domach milionów Polaków.
- Wszystko ma swoje dobre i złe strony. Ja widzę zdecydowanie więcej plusów.
Pierwszy z nich?
- Nie wpisuję się w styl informacji, które obecnie są robione przez Telewizję Polską. Mam na myśli programy informacyjne. Cieszę się więc, że nie muszę firmować twarzą tego stylu, którego nie akceptuję.
Ma pan za sobą 25 lat spędzonych w telewizji publicznej. Wraz ze zmianą władzy politycznej zawsze było trzęsienie ziemi w mediach.
- To prawda. Media publiczne po 1989 roku nie dostały należnej ochrony przed upolitycznieniem, upartyjnieniem. Pamiętam początek XXI wieku, kiedy rządziła lewica, Leszek Miller był premierem, prezydentem Aleksander Kwaśniewski, a prezesem TVP Robert Kwiatkowski - wtedy też czuło się oddech na plecach. Choć "Teleexpress" był traktowany przez polityków z przymrużeniem oka. To co zadziało się teraz, po 2015 roku, jest bez precedensu.
Panu łatwiej było odejść, jest pan marką samą w sobie.
- Dlatego nie oceniam kolegów. Bo można być odważnym, ale jeszcze trzeba mieć z czego żyć, spłacać kredyty. Jak ktoś ma rodzinę, dzieci, zobowiązania finansowe, to nie może tak po prostu wyjść i trzasnąć drzwiami. Gdybym nie dostał innej oferty pracy, nie wiem co bym zrobił. Nie jestem aż takim bohaterem.
Drugi plus tej pana decyzji?
- Powiem słowami mojego ulubionego muzyka, Boba Dylana, że jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana. Ta zmiana była mi potrzebna. Pojawiła się nowa szansa, chciałem iść dalej.
Nie bał się pan, że może nie wyjść, że może się pan nie odnaleźć w nowym środowisku. W końcu ma pan 57 lat.
- Proszę pani, co to jest 57 lat!? To jest nic. Mam w sobie dużo energii, pomysłów, mam plany zawodowe, pracuję przy ciekawych projektach, poznaję nowych ludzi, dzieje się... A ja lubię, jak się dzieje. Zawsze jak mi się nie chce i powątpiewam czy właściwie w moim wieku nie powinienem spocząć na laurach, przywołuję w myślach Micka Jaggera, jego niespotykaną energię. On mnie ustawia psychicznie.
O emeryturze nie ma mowy?
- Czy Mick Jagger przeszedł na emeryturę? Przecież ma już 74 lata! Nie, nie planuję emerytury. Po pierwsze lubię swoją pracę i nie wyobrażam sobie życia bez niej. Po drugie ZUS wyliczył mi ile dostawałbym tej emerytury...
Ile?
- Jeśli dobrze pamiętam 80 zł. Tak czy inaczej ja siebie na emeryturze po prostu nie widzę. I zamierzam pracować, podobnie jak wielu artystów, pisarzy, muzyków, dopóki zdrowie pozwoli.
Czyli jest pan typem pracoholika?
- Nie, no skąd! Jaki pracoholik? Jak wyjeżdżam na urlop, to sprawdzam e-maile góra pięć razy dziennie! Ale zostawmy pracoholizm, po co poruszać trudne tematy? (...)
Czy któreś z pana czwórki dzieci myśli może o dziennikarstwie?
- Moi dorośli synowie wybrali inne drogi. Rafał jest menedżerem muzyków, Antoni gra w zespole The Saturday Tea, gra też muzykę w klubach. Mela ma duszę artystyczną. Ma na koncie sukcesy w konkursach polonistycznych. Jakub sprawdza swoje zainteresowania w różnych dziedzinach. Teraz bierze udział w anglojęzycznym projekcie Great Poles - licealiści piszą artykuły o znanych Polakach. Można powiedzieć, że z piórem sobie radzą.
Ale chciałby pan, aby poszły w pana ślady?
- Nie mam takich pragnień. Chciałbym, aby każde z nich znalazło swoją przestrzeń, w której będzie się rozwijać i czerpać radość. Zresztą - a propos pani pytania o dziennikarstwo - podejrzewam, że moje dzieci nie myślą o mnie jako o dziennikarzu, tylko o gościu, który prowadzi programy telewizyjne.
A co jeszcze o panu mówią?
- Nie wiem, ale myślę, że mówią o mnie dobrze. Mogę tak przypuszczać na podstawie naszych już wieloletnich relacji...
Ale mogą mówić na przykład: z tym do ojca nie idź...
- Raczej nie, bo wiedzą, że dość łatwo mnie namówić na różne propozycje, o ile są w granicach zdrowego rozsądku. Może to moja wada, może zaleta, nie wiem. Nie jestem surowym ojcem. Nie jestem nawet szczególnie wymagającym ojcem. Jeśli ktoś prosi dzieci o to, żeby posprzątały w kuchni, to na ogół nie jestem to ja, tylko moja żona Joanna. Ale - jak to się mówi - nie róbmy zagadnienia. Nie mamy, odpukać, z żoną problemów wychowawczych.
Pan jest nowoczesnym ojcem, jest pan na Facebooku...
- Mam tam aż dwa profile, też profil na Twitterze, na Instagramie, a także - bardzo ważny dla mnie w działaniach pozatelewizyjnych, czyli np. szkoleniowych - profil na LinkedIn. Moje dzieci nie są fanami mediów społecznościowych i to ja czasem jestem na granicy przyzwoitości w tej kwestii.
A kto nadaje ton waszemu życiu rodzinnemu?
- Zdecydowanie żona. Ona miała zawsze więcej pomysłów na spędzenie czasu, bo jeśli nie ma kogoś w domu, to jestem to ja. Żona jest siłą napędową. Żona ma pomysły. Żona gotuje i to jak! Ale, z drugiej strony, ja planuję wycieczki podczas wakacji.
Co żona w panu ceni?
- Nie mam pojęcia. Może poczucie humoru, może pracowitość, może to, że jestem dobrym ojcem, może to, że czasem kupuję jej kwiaty. Dobrze, że pani o to zapytała, bo ja nie wiem. W takim razie zadam jej to pytanie. Tylko, że to ona lubi zadawać pytania, bo jest coachem, więc nie wiem, czy nie odpowie pytaniem na moje pytanie. Zobaczymy.
Cały wywiad w najnowszym numerze tygodnika "Świat&Ludzie"!
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz
***
Zobacz więcej materiałów: