Magda Gessler: Paru rzeczy w swoim życiu jednak żałuję...
W życiu była żoną, wdową, samotną matką. Miała trudne momenty, ale nigdy się nie poddawała.
Rozmawiamy na raty, bo Magda Gessler (63 l.) wciąż jest w biegu. Nagrywa nowy sezon "Kuchennych rewolucji", zarządza swoimi restauracjami, a od niedawna pracuje nad własną kolekcją ubrań. Zawsze jednak te nasze rozmowy są szczere i bez owijania w bawełnę. I jedno jest pewne. To po prostu kobieta niezwykła!
Czy popularność panią zmieniła?
- Nie. Nadal dla przyjaciół, prywatnie, jestem tą samą Magdą Gessler co kiedyś.
Czyli jaką?
- Skromną, oddaną swoim przyjaciołom i rodzinie. Dziś może mniej we mnie ekscentryczności, jaką miałam 15 lat temu, ale jej i tak pewnie z czasem byłoby mniej. Czuję się bezpiecznie we własnym ciele, bardzo mi ze sobą dobrze. A przede wszystkim robię to, co kocham.
Silna kobieta, potężna bizneswoman...
- Bardzo nie lubię tego określenia. Wolę myśleć o sobie kreatorka, kobieta renesansu. Nigdy nie podchodziłam do moich pomysłów tylko pod tym kątem, czy będą mi się opłacać, czy nie. Po prostu chciałam spełniać marzenia. Lubię karmić i zdobić. Mam wizję, myślę o niej, działam i to samo do mnie przychodzi, zdarza się po prostu.
Ale jest też pani konsekwentna, zdecydowana, konkretna, czyli nie tylko artystka.
- Mam w sobie dwoistość natury. Z jednej strony moja dusza jest bardzo artystyczna, dlatego właśnie skończyłam Akademię Sztuk Pięknych, maluję, a z drugiej strony twardo stąpam po ziemi.
I woli przyjaźnić się pani z mężczyznami. Jaki jest ten idealny?
- Inteligentny, silny psychicznie, ma swoje pasje, o które dba. Wie, że zawsze można chcieć więcej, kreuje w pewnym sensie rzeczywistość. Związek z takim mężczyzną jest wtedy bardzo ciekawy, nie ma szans na nudę.
A kto był takim wzorem mężczyzny dla pani?
- Na początku mój dziadek, który wraz z babcią wychowywał mnie przez pierwsze lata. Mieszkaliśmy wtedy w Komorowie. Dziadek był nauczycielem muzyki, dyrygentem orkiestry mandolinistów, mimo że chorował na stwardnienie rozsiane. Rozpieszczał mnie, nawet pisał wiersze dla mnie, bardzo szanował babcię. Potem moim wzorem został ojciec, korespondent zagraniczny PAP. Podziwiałam go m.in. za bezkompromisowość w stosunku do siebie.
To znaczy?
- Ojciec, jeśli sobie coś zaplanował, zawsze, bez względu na trud, jaki musiał ponieść, realizował cel. Nauczył mnie tej bezkompromisowości. Być może dlatego jestem dziś tu, gdzie jestem.
Nie żałuje pani wejścia do telewizji? Bycie sławnym ma swoje blaski i cienie.
- Nie żałuję, bo ja się po prostu spełniam w tym, co robię, mam misję i ją wykonuję.
A czegoś w życiu pani żałuje?
- Żałuję, że nie ma mojego męża Volkharta Müllera, który przegrał walkę z rakiem. Po 10 latach małżeństwa, chcąc nie chcąc, zostałam wdową z malutkim synkiem i moje życie kompletnie się zmieniło.
Często wspomina pani o swoim pierwszym mężu, mimo że od jego jego śmierci minęło 30 lat.
- Mam go w sercu. Część mojego życia jest związana z nim, z moim dojrzewaniem jako kobiety, życiem w Hiszpanii. Im jestem starsza, tym częściej o nim myślę, o tym, co razem mieliśmy szansę przeżyć w naszym krótkim wspólnym życiu.
Tadeusz, dziś dorosły mężczyzna, jest do ojca podobny?
- Bardzo. To typ mężczyzny wstrzemięźliwego, spokojnego, wyważonego.
On i córka Lara poszli w pani ślady, zajęli się zgłębianiem tajników kuchni.
- Lara najpierw skończyła socjologię, Tadeusz psychologię. Pasja gotowania przyszła dużo później. Może musieli do tego dojrzeć. Nie wiem. Zawsze im powtarzałam, żeby robili to, co lubią. Nigdy nie namawiałam ich do gotowania.
Może jednak to gotowanie mają we krwi?
- Oboje od dziecka uczestniczyli w naszych rodzinnych popisach kulinarnych, w popisach mojej mamy, babci. Trudno potem z tego wyjść. To jest zaczarowany krąg. A jedzenie, przygotowywanie go, smakowanie, czyni ludzi lepszymi. Jedzenie to klucz do szczęścia, do miłości.
Jest pani z nich dumna?
- Jak żadna matka. Tadeusz jest moim zdaniem największym znawcą kuchni w Polsce. Był menedżerem kilku warszawskich restauracji. I on nie przedstawia się jako mój syn, bo ma nazwisko po ojcu. Na wszystko, co osiągnął, zapracował własną ciężką pracą. Jest po prostu sobą.
A Lara?
- Pomaga zarządzać moimi restauracjami, to fantastyczny cukiernik. Pod koniec września wydaje książkę z przepisami "Słodki zielnik Lary". I jeśli pyta pani, czego jeszcze w życiu żałuję, to może tego, że w pewnych okresach mojego życia musiałam być dla moich dzieci ojcem i matką w jednym, a nie taką zwykłą mamą, jaką chciałam być.
Czyli wtedy, kiedy wróciła pani do Warszawy po śmierci męża Volkharta, albo kiedy rozstała się pani z drugim mężem Piotrem Gesslerem.
- Są takie okresy w życiu, że trzeba podejmować trudne decyzje, wybierać. Chciałam, by moje dzieci miały dobre życie. Widziałam cel moich działań, czasem kosztem czasu dla nich. Nie można mieć wszystkiego. Dziś myślę, że mamy po prostu tego świadomość, że im brakowało mnie, a mnie - siebie samej, bo musiałam walczyć o przetrwanie. Ale coś za coś. Nie można mieć wszystkiego.
Odczuły moment, kiedy stała się pani znana?
- Nie sądzę. Zawsze byłam mamą zwariowaną. Moje dzieci bardzo dobrze mnie znają, ja znam je. Akceptujemy siebie, troszczymy się o siebie, jesteśmy ze sobą bardzo związani. Brak mi czasu z nimi, a im ze mną, ale one też mają swoją rolę do spełnienia. Są dorosłe, idą w swoją stronę.
Doradza im pani w osobistych sprawach?
- Jeśli nie jestem pytana, nie komentuję ich życiowych wyborów. Są przecież dorośli. Mogę sobie jedynie pomyśleć, że zrobiłabym inaczej to czy tamto. Za to często dzwonimy do siebie w sprawach kulinarnych. Ostatnio to ja zadzwoniłam do Lary zapytać, jakie jajka poleci mi do zrobienia bezy.
Ale podobno teraz chce pani zawojować świat mody?
- Zawojować? Nie. Po prostu stwierdziłam, że w Polsce wciąż panuje szara, komunistyczna kolorystyka. Postanowiłam to zmienić. Na razie moi współpracownicy tworzą dla mnie, ja noszę ubrania i sprawdzam, czy się podobają.
I jeśli się spodobają, to uszyje je pani dla Polek?
- Być może. Ale wszystko w swoim czasie.
Ma pani wizję, działa...
- I to się zdarza.
***
Zobacz więcej materiałów z życia osób znanych: