Magdalena Stępień wspomina śmierć synka: „On już chciał odejść”
Magdalena Stępień (28 l.) i Jakub Rzeźniczak (36 l.)w lipcu tego roku pożegnali synka. Walka o życie Oliwiera trwała przez ponad 6 miesięcy. Odszedł 11 dni po swoich pierwszych urodzinach. Jak wspomina zrozpaczona mama w rozmowie z Małgorzatą Ohme, było tak, jakby umęczony organizm maleństwa po prostu się poddał. „Krzyczałam: walcz!”
W styczniu tego roku Magdalena Stępień, była partnerka piłkarza Jakuba Rzeźniczaka, ujawniła na Instagramie, że u jej synka wykryto 12-centymetrowy złośliwy guz na wątrobie. Oliwier miał wtedy zaledwie pół roku i wydawał się zdrowym, radosnym dzieckiem.
Przerażająca diagnoza została postawiona właściwie przypadkiem. Jak wyznała Stępień w rozmowie z Małgorzatą Ohme w „Dzień Dobry TVN”, to była rutynowa wizyta w przychodni:
"Wróciłam z wyjazdu z Oliwierem i przyszedł termin jego szczepienia. Podstawowe badania, które przypadkowo zrobiłam przed szczepieniem, spowodowały, że dowiedziałam się, że moje dziecko ma raka. Z nerwów, z tego wszystkiego pojechałam do Centrum Zdrowia Dziecka i tam dotknęli brzuszek, zrobili USG. Powiedzieli: "Dobrze, że pani przyjechała, bo pani dziecko ma ogromnego guza w brzuchu". Doznałam szoku, bo totalnie nic nie wskazywało, że dziecko jest chore. Nie miał żadnych objawów".
Stępień, zmotywowana wypowiedzią lekarza, zaczęła działać natychmiast i, w opinii wielu osób, w tym ojca chłopczyka, nieco chaotycznie. Przy pomocy znajomych znalazła klinikę w Izraelu, która podjęła się leczenia Oliwiera i rozpoczęła zbiórkę pieniędzy na ten cel.
Chociaż zakładaną kwotę 350 tysięcy złotych udało się zabrać przed wyznaczonym czasem, pojawiły się głosy, kwestionujące moralny aspekt sprawy. Jak wyznała Stępień, było bardzo ciężko:
"Jednym słowem: to było piekło na ziemi. Zmierzyłam się z taką ilością i falą hejtu, że nie życzę tego nikomu. Nie dość, że miałam ogromną walkę o dziecko, to ja musiałam jeszcze walczyć z ludźmi i udowadniać im, że ja naprawdę zbieram na to dziecko. Było wiele oskarżeń, ja nie uważam, że zrobiłam cokolwiek złego. Chciałam ratować mojego synka. Musiałam jakoś dać radę, wielokrotnie płakałam i bałam się, nie wiedziałam, co dalej. Cały czas miałam nadzieję, że może wyjdzie coś innego i powtórzyli te badania, ale niestety potwierdziła się ta diagnoza, że jest to MRT [ złośliwy guz rabdoidalny]".
Chociaż Jakub Rzeźniczak nie był przekonany, czy izraelska klinika jest najlepszym wyborem, bo osobiście miał wiele zaufania do specjalistów z Centrum Zdrowia Dziecka, odłożył swoje opinie na bok i przyleciał do Izraela, by odwiedzić synka. Jak się okazało, zdążył w ostatniej chwili.
Jak wspomina Stępień, gdy u jej boku pojawił się były partner, mimo wszystkich różnic i nieporozumień, jakie między nimi narosły, odczuła ulgę:
"Poczułam się, że jest ktoś w końcu ze mną, że nie czuję się sama. Ja sobie w końcu przysnęłam tak mocniej. Gdybym wiedziała, że to są ostatnie godziny, to w życiu bym nie poszła spać, ale już byłam taka zmęczona tą walką, tym wszystkim...Zasnęłam i nagle zaczęła spadać saturacja. Mówię: "Kuba, Kuba co się dzieje? Nasze dziecko chyba umiera". On pobiegł po pielęgniarki, mówię: "Biegnij szybko, ratujmy go!"
Wtedy umęczone wielomiesięczną walką maleńkie ciałko poddało się. Jak wspomina Stępień, wyglądało to tak, jakby Oliwier w tym momencie podjął decyzje, że czas odejść:
"Zaczęli go reanimować, mówię, żeby jeszcze go intubowali, ale on już nie chciał, on już chciał odejść. Ja to wszystko widziałam, tylko krzyczałam: "Oliwier, walcz. Walcz synku, proszę cię, nie odchodź!". Tego widoku nie da się wymazać, całe piekło, które przeszłam przez tyle miesięcy... Jeszcze po tym, jak Oliwier odszedł, kazałam zostawić jego, bo chciałam jeszcze z nim trochę pobyć. To jest straszne uczucie: leżysz obok tego małego człowieczka, który już nie oddycha i w ogóle sobie nic nie myślisz... Czujesz ogromną pustkę, myślisz, że życie się skończyło i nie wiesz, co dalej. To jest bardzo trudne i chyba nie do opisania słowami... Kuba był ze mną, pomógł mi ze wszystkim, miałam chociaż takie wsparcie. Byliśmy w tym razem jako rodzice, na koniec byliśmy razem".
Jak wyjaśnia Stępień, powód, dla którego wraca to tej straszliwej traumy nie ma nic wspólnego z zabieganiem o popularność lub ludzkie współczuje:
"Nie jestem tutaj, by się nad sobą użalać, ale żeby przestrzec ludzi. Żeby zobaczyli, że naprawdę dzieją się dramaty ludzkie i żeby mówić o dramatach innych rodziców, którzy też cierpią po stracie dziecka i którzy są z tym sami".
Obecnie Magdalena Stępień pracuje, dzięki pomocy przyjaciółki, w biurze obsługi klienta jednej z dużych firm i kontynuuje psychoterapię. O powrocie do modelingu ani nowych związkach na razie nie myśli.
Zobacz też:
Magdalena Stępień jednak odwiedziła grób syna we Wszystkich Świętych. Ten widok odebrał jej mowę
Magdalena Stępień przerywa milczenie po śmierci syna. Poruszające słowa
***