Maja Ostaszewska: syn aktorki został napadnięty w autobusie. Nikt nie zareagował!
Czegoś takiego Maja Ostaszewska (45 l.) nie wyśniłaby nawet w najczarniejszych snach. Jej syn Franciszek (11 l.), przykładny uczeń szkoły podstawowej, padł ofiarą agresji, gdy jechał autobusem.
Grzeczny, spokojny chłopiec razem ze swoją koleżanką zostali zaatakowani przez grupę nieznanych sobie ludzi. Gdy napastnicy zaczepiali przerażone dzieci, inni pasażerowie patrzyli na to z obojętnością. Nikt nie zareagował...
Mimo szamotaniny wszystko skończyło się dobrze. Franek z koleżanką dotarli do domu. Przerażeni opowiedzieli rodzicom, co się wydarzyło. Ci natychmiast zareagowali i zgłosili sprawę na policji.
Po naradzie z ojcem Franka, Michałem Englertem (42 l.), Maja zdecydowała, że o całym zdarzeniu opowie publicznie. Podczas rozdania Telekamer, nagród "Tele Tygodnia", dziękując za statuetkę dla najbardziej lubianej aktorki, opowiedziała o agresji na synka.
Nie potrafiła ukryć swego zdenerwowania. Nie sądziła, że w publicznym środku transportu syn może być narażony na niebezpieczeństwo ze strony innych. Nawet teraz, pytana o szczegóły zajścia, nie kryje emocji.
- Zwykle nie opowiadam o swoich sprawach, bronię prywatności, chronię moje dzieci. Na gali Telekamer zrobiłam wyjątek, jak myślę, w słusznej sprawie. Chciałam zwrócić uwagę na problem, jakim jest obojętność na zło, na ludzką krzywdę, na przemoc, agresję. Nie wolno udawać, że ten problem nie istnieje, nie wolno być obojętnym - mówi Maja Ostaszewska w rozmowie z tygodnikiem "Świat&Ludzie".
Choć całe zajście przeraziło ją, nie zamierza trzymać ani Frania, ani jego młodszej siostry Janinki (9 l.) pod kloszem, z dala od realnego życia.
Nie zatrudniła ochroniarzy czy prywatnego kierowcy. Franek nadal porusza się po mieście autobusami. - Musi minąć trochę czasu, by poczuł się bezpiecznie i znów polubił taką podróż - mówi znajoma Ostaszewskiej.
***
Zobacz więcej materiałów: