Maja Popielarska: Z każdym rokiem krzyczę coraz ciszej
Gdy miała 18 lat, w wypadku samochodowym zginęła najbliższa jej osoba – mama. Maja Popielarska (46 l.) do dziś nie może się uporać z tą traumą.Całą swoją miłość przelała na męża i dwóch synów.
Dobry Tydzień: Wcześnie straciła pani mamę. Wierzy pani, że nasi bliscy czuwają nad nami i obserwują nas „z góry”?
Maja Popielarska: Czuwają nad nami, mocno w to wierzę. Zawsze, kiedy mam poważny problem, siadam, skupiam się i mówię: „Mamo, proszę Cię, błagam – powiedz mi, co mam zrobić”. To niezwykle pomaga.
Jako dziecko 5 lat spędziła pani w Afryce. Pozostały pani jakieś wspomnienia z tamtej przygody?
- Miałam niespełna 5 lat, gdy z rodzicami wyjechaliśmy do Afryki. Mam mgliste wspomnienia, czasami się zastanawiam, czy to są obrazy zachowane w mojej głowie, czy wydobyte z pamięci przez zdjęcia z tamtego okresu. To była niezwykła przygoda.
Ale nie największa?
- Tego jeszcze nie wiadomo. Wiem, natomiast, że tą najcenniejszą jest macierzyństwo, bo to podróż zupełnie w nieznane. To przygoda, która często wymaga pokonania bardzo wyboistej drogi, ale jest pełna miłości. Matka to najtrudniejszy zawód świata.
Trudno wychowuje się synów, których dzieli 10 lat?
- Mam dwóch chłopców z różnych biegunów. Druga ciąża była wielkim wyzwaniem, ale wiedziałam, że Kuba jest już na tyle duży, że pewne rzeczy rozumie, np. to, że będę musiała więcej uwagi poświęcić młodszemu synowi. Jednak Jasiek nie był faworyzowany. Dopieszczaliśmy Kubę i nie zawsze musiał ustępować juniorowi. Doświadczenie macierzyństwa w dojrzałym wieku ma zupełnie inny smak. Nabiera się pokory i staje się bardziej wyrozumiałym.
Jak dziś wyglądają wzajemne relacje synów?
- Starszy ma już swoje życie, młodszy trochę go naśladuje, czasami traktuje jak konkurenta, ale jest między nimi silna więź. To wynik naszej ciężkiej i mozolnej pracy. Bo bardzo ważne jest, żeby kochać i mądrze podzielić miłość i wymagania. Nasi synowie mają poczucie, że zawsze staniemy za nimi murem, i że mogą na nas liczyć. Dobrze, żeby relacje między nimi się utrzymały, bo przecież w przyszłości będą dla siebie nawzajem wsparciem.
Życie pod jednym dachem z trzema mężczyznami to sama radość czy raczej nieustająca troska?
- To zależy, jak się pokieruje tymi mężczyznami. Mądrość kobiety na tym polega, żeby wypracować sobie własny domowy luksus (śmiech). To jest bardzo trudne. Nie jesteśmy wychowane, szczególnie to ciut starsze pokolenie, w kulcie samej siebie. Oczywiście, jestem mózgiem domowego przedsięwzięcia, ale wiele wymagam od siebie i od mojej rodziny. Są momenty, w których zwalniam, odpuszczam i pozwalam sobie na chwilę nicnierobienia i wtedy ich „zaprzęgam” do pracy. Śmieję się, że lubię, jak to dama, otaczać się mężczyznami.
Co chciałaby pani przekazać dzieciom?
- Przez całe życie uczę ich szacunku do drugiego człowieka. Okazujemy go sobie w domu na co dzień. Powtarzam też chłopakom, że każda praca musi być wykonana solidnie. Nie będą musieli wtedy tej czynności powtarzać, będą dumni, że coś im się udało. Widzą, że takie podejście daje satysfakcję, poczucie własnej wartości, szacunek drugiego człowieka. Zawsze rodzi się jednak pytanie o przyszłość.
Mówię: „Rób to, co sprawia ci radość, z drugiej strony jednak pamiętaj, że będziesz z tego żyć, więc staraj się wybrać dobrze”. Oczywiście, że chciałabym, żeby synowie skończyli studia, ale muszę się liczyć z tym, że zadecydują inaczej.
Starszy syn wie już, kim chce być w przyszłości?
- Ma kilka pomysłów, ale to nic pewnego. Podsuwam mu również swoje i czekam, aż to wszystko przemyśli. Ostatecznie to on musi zadecydować. Wiem, że jest rozsądnym człowiekiem, potrafi dokonywać wyborów, nawet tych trudnych. Wyprowadził się z domu do liceum oddalonego o 400 kilometrów. Jest tam szczęśliwy, dobrze sobie radzi. Moja rola to być w cieniu, przyglądać się i, jeśli zajdzie potrzeba, pośpieszyć z pomocą. Jednak to, czy chce się uczyć, czy nie, zależy tylko od niego. Gdybyśmy nie pracowali nad dobrymi relacjami, takie podejście byłoby niemożliwe.
Co panią relaksuje? Jak spędza pani czas wolny? Rozumiem, że przeważnie w swoim ogrodzie?
- Wszystko zależy od okoliczności. Potrafię się dostosować. Poza tym dobrze czuję się sama ze sobą, więc otoczenie nie jest takie ważne. Najlepiej wypoczywam we własnym domu z rodziną, ale jak jestem w hotelu, po zdjęciach, to również muszę się zregenerować. Mam wtedy w zanadrzu dobrą książkę. Jeśli jest coś ciekawego w telewizji, to też oglądam, bo nie jestem jej przeciwniczką (śmiech). Staram się też brać coraz mniej na głowę, bo wiem, że pewne rzeczy wiele mnie kosztują.
Czego pani żałuje w życiu, a z czego jest dumna?
- Jest dużo rzeczy, których nie zrobiłam, a których chciałabym doświadczyć. Nie nauczę się już więcej języków niż te, które znam, czyli angielski i niemiecki. Moim marzeniem jest pójść na kurs tańca. Najtrudniejsze było tak wczesne odejście mojej mamy. Z tym się nie pogodziłam. Dumna jestem z tego, że tworzymy fajną, zgraną rodzinę. Z tego, że chce nam się być ze sobą. Chłopcy nie uciekają od nas tylko jeszcze bardziej się przybliżają. Nie boją się pytać i prosić o pomoc. Starszy syn dobrze sobie radzi, a młodszy wygląda na człowieka, który odnajdzie się w dorosłym życiu.
Jest pani tak pogodną osobą, że chyba trudno się z panią pokłócić.
- Z każdym rokiem krzyczę coraz ciszej (śmiech). Krzyk pomaga w rozładowaniu emocji, ale już niekoniecznie w rozwiązaniu problemu. Lubię dyskusję, wymianę poglądów. Czasami trzeba huknąć. Jednak z wiekiem mój głos jest coraz bardziej stonowany.
***
Rozmawiała:
Renata Olszewska