Małgorzata Braunek "umierała z uśmiechem na ustach". Kontrowersyjny pogrzeb aktorki
Przyjaciółka Małgorzaty Braunek (†67 l.) opowiedziała jednemu z tabloidów o śmierci aktorki.
Gwiazda, znana w ostatnich latach z sagi "Dom nad rozlewiskiem", zmarła 23 czerwca po długiej chorobie nowotworowej. Nie zdążyła poddać się leczeniu, na które zbierano pieniądze, w klinice onkologicznej doktora Herzoga pod Frankfurtem.
Lekarze medycyny tradycyjnej złożyli broń i nie mieli już pomysłu na dalsze leczenie. Jedynym ratunkiem wydawała się więc terapia w Niemczech łącząca medycynę konwencjonalną z medycyną Wschodu.
Małgorzata Braunek była buddystką, praktykowała zen. Codziennie medytowała, nie jadła mięsa. Prowadziła zdrowy tryb życia, a w trakcie choroby zrezygnowała z leków przeciwbólowych, uważając, że ból jest częścią choroby i należy go przyjąć.
Jak mówi "Super Expressowi" przyjaciółka Małgorzaty, mniszka buddyjska Magdalena Wronecka, aktorka, mimo ogromnego bólu, znalazła w ostatnich chwilach życia siłę, by się uśmiechnąć i pogodzić z tym, że odchodzi.
"Małgosia bardzo chciała żyć. W buddyzmie bardzo ważne jest, aby osoba w chwili śmierci była ze sobą i ze światem pogodzona. Żeby nie zabierała bagażu złości. I Małgosia umierała z uśmiechem na ustach" - opowiada Wronecka.
Podkreśla, że dla buddystów pogrzeb nie jest smutkiem. Owszem, to "czas powagi, ale i oczekiwania, nadziei, wychodzący w przyszłość".
Pogrzeb aktorki odbędzie się w obrządku buddyjskim. Część prochów trafi do ziemi, a część ustawiona zostanie na ołtarzu, gdzie przez 40 dni śpiewane będą modlitwy.
"To zależy od osoby, gdzie chciała być pochowana. Często ciało ulega kremacji. (...) W buddyzmie po śmierci to, co zostaje w człowieku - jego charakter, pragnienia marzenia, myśli - trafiają do ciała, w którym się odrodzimy" - tłumaczy mniszka na łamach tabloidu.
Buddyzm głosi, że ciało jest tylko przejściowym miejscem przebywania ludzkiego intelektu. Z tego powodu buddyjskie pogrzeby polegają na niszczeniu zwłok, najczęściej przez kremację.
W niektórych krajach zwłoki są niszczone również przez drapieżne ptactwo - w Tybecie wierzy się wręcz, że ptaki przenoszą ciało zmarłego do stanu bardo.
Sama Braunek w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" wyznała, że śmierć jest dla niej końcem, ale i początkiem - życie jest wieczne, tylko zmienia swoje formy, które są nietrwałe. "Jestem otwarta na śmierć" - mówiła.
Przyjaciel Artur Cieślak, który był przy niej w ostatnich dniach, zapamięta Małgorzatę jako osobę ciepłą, życzliwą i uśmiechniętą, liczącą się z ludźmi i zwierzętami.
"Wczoraj, kiedy wróciłem do Milanówka, po długim, trudnym dniu, kiedy już zasypiałem, przed oczami miałem właśnie jej uśmiech, na przekór pamięci obrazów z czasu choroby.
Jeszcze przedwczoraj, kiedy w szpitalu opowiadałem jej o morzu (byłem kilka dni w Świnoujściu), o psach i papudze i nowych słowach, których się nauczyła - śmiała się pięknie mimo trudności z oddychaniem. Tak jakby ten śmiech rodził się niezależnie od możliwości ciała.
I to jest jej wielkie zwycięstwo. Zwycięstwo ducha nad ciałem. Ono przeminęło, ale uśmiech pozostał. Małgosiu kiedyś tam, w przyszłym życiu poznamy się po tych uśmiechach!".
Agencja TVN/x-news