Małgorzata Rozenek-Majdan wyznaje prawdę o swoim życiu i małżeństwie. Już wszystko jasne!
Fani od dawna zastanawiają się, jak życie Małgorzaty Rozenek-Majdan (po 30.) wyglądało przed tym, gdy została sławna. Zadają sobie też pytanie, jak to naprawdę jest w jej małżeństwie z Radosławem Majdanem (46 l.). Jaki jest podział obowiązków? Co robią w wolnym czasie? I… kto rządzi w ich domu? „Perfekcyjna” postanowiła szczerze opowiedzieć, jak to jest.
Kto ukształtował cię jako kobietę?
- Mój tata. Dał mi pewność siebie i wiarę we własne możliwości.
Nie krytykował?
- Krytyka, która jest oparta na miłości, potrafi równie mocno budować, jak słowa zachęty. Moi rodzice i karcili mnie, i chwalili.
Kiedy przestrzegali?
- Na przykład moja mama nie chciała, żebym pracowała w telewizji. Bała się popularności i tego, że będą o mnie pisać niemiłe rzeczy. Nigdy nie powiedziała jednak: "Dziecko, zakazuję ci tej pracy, tego pomysłu na życie".
Miałaś różne pomysły.
- Najpierw było 9 lat nauki w szkole baletowej, aby po maturze złożyć papiery na prawo. Po latach spędzonych na ciężkiej nauce ,postanowiłam robić doktorat, zaczęłam pracę w renomowanej kancelarii adwokackiej. Następnie wszystko rzuciłam dla miłości i postanowiłam skupić na rodzinie. Przez 10 lat zajmowałam się domem i wychowywałam swoich synów, Stanisława i Tadeusza. Potem znów zmieniłam kierunek.
I zostałaś gwiazdą telewizyjną. Który etap był dla ciebie najszczęśliwszy?
- Każdy, choć teraz najbardziej tęsknię za czasem, gdy byłam w domu z dziećmi. Może dlatego, że mi tego najbardziej dziś brakuje, bo mam bardzo dużo pracy.
Czyli nie jesteś feministką?
- Dla mnie feminizm to nie jest prawo do pracy zawodowej ani też hasła w stylu: "świetnie sobie radzę bez mężczyzny". Moja definicja feminizmu to prawo kobiety do wyboru, jak chce ułożyć sobie życie. I w takim rozumieniu jestem feministką. Spotykam dziś wiele kobiet, które realizują się w domu, dbają o dzieci, męża i wcale nie chcą iść do pracy. Rozumiem to. Mam też takie koleżanki, które lepiej niż w czterech ścianach czują się w biurze na kierowniczym stanowisku.
W twojej rodzinie kobiety mogły być feministkami?
- Oczywiście, to były bardzo silne kobiety, które zawsze wiedziały czego chcą. Moja ulubiona babcia Modesta, mama mojego taty, miała pięcioro dzieci. Zajmowała się domem, ale nigdy nie zapominała o sobie. Zawsze miała pięknie zrobione włosy, nosiła oryginalną biżuterię, malowała na czerwony kolor paznokcie, paliła papierosy. Codziennie o godz. 17 siadała z kieliszkiem porto i zaczynała czytać kryminały. Ze wszystkich wnucząt mnie lubiła najbardziej.
Dlaczego?
- Może dlatego, że byłam do niej podobna, że widziała we mnie samą siebie. Babcia Modesta zawsze mówiła wprost, co myśli. Nigdy nie owijała w bawełnę. Robiła to, na co miała ochotę, nie bojąc się opinii publicznej. Akceptowała mnie z moimi wszystkimi "niedoskonałościami". Kiedyś nakrzyczała na dziadka, bo powiedział, że jestem za drobna i za szczupła. "A widziałaś naszą kuzynkę Karolinę, jaka duża?", podsumował pewnego wieczoru. Babcia Modesta stanęła w mojej obronie, dziadek się zawstydził. Ja zapamiętałam to na całe życie.
Co lubiłaś z nią robić najbardziej?
- Piec ciasta. Miałyśmy też taki rytuał, że w każdą niedzielę zabierała mnie na lody do warszawskiej lodziarni Betula.
Jaka była druga babcia, mama twojej mamy?
- Też miała pięcioro dzieci, ale była klasyczną babcią. Wyglądała jak babcia i perfekcyjnie prowadziła dom. Potrafiła wstać o świcie, aby upiec piątce swoich dzieci bułeczki i podać na śniadanie z własnoręcznie robioną konfiturą. Ale z jakiegoś względu, ze wszystkich wnucząt, mnie lubiła najmniej (śmiech). Bardzo żałuję, że moi dziadkowie już nie żyją. Oni scalali tę naszą rodzinę, organizowali wspólne rodzinne spotkania.
Masz jakieś domowe rytuały, które odziedziczyłaś po starszym pokoleniu?
- Pamiętam, że dziadek, mąż babci Heleny, który był pilotem i rzadko bywał w domu, w każdy niedzielny poranek przynosił żonie gorącą czekoladę. Teraz, gdy budzę się rano i nie idziemy z Radosławem do pracy, mam ogromną przyjemność zrobienia mężowi kawy. Niosę ją do łóżka i długo celebrujemy tę chwilę. Potem Radosław jedzie po świeże bułki, prasę, a ja robię śniadanie: jaja na twardo z sosem tatarskim, który sama przygotowuję. Od teściowej dostałam taką specjalną maszynkę, która szybko szatkuje składniki.
Mówi się, że w twoim małżeństwie to ty rządzisz.
- Razem z Radosławem zgadzamy się w jednej kwestii. W każdym porządnym domu rządzi kobieta. Tak było w domach moich dziadków, w domach moich rodziców i w domu Radosława. Zresztą nasze rodziny, w których się wychowywaliśmy są bardzo podobne. Dlatego mój mąż nie ma ambicji prowadzenia domu - sprzątania, gotowania, prania. Spełnia się na innych polach. Na przykład ogarnia mój samochód: tankuje go, załatwia myjnię. I zdecydowanie ma władzę nad pilotem w domu. Znasz pewnie takie powiedzenie: "ten rządzi w domu, kto ma pilota".
Jak najchętniej spędzacie czas, gdy nie pracujecie?
- Ruszamy gdzieś wspólnie. Albo na wycieczkę autem, albo wsiadamy na rowery. Nie robimy nic nadzwyczajnego. Dla nas największą przyjemnością jest możliwość przebywania razem. Uwielbiamy też spędzać czas w domu. A ja, gdy tylko przekroczę próg mieszkania, ubieram moją ulubioną koszulkę, jeszcze z liceum, i spodnie Radosława. Tak czuję się najlepiej.
Po dwóch latach małżeństwa dowiedziałaś się czegoś nowego o Radosławie?
- Znamy się już jak przysłowiowe "łyse konie". Wystarczy, że popatrzymy na siebie, wiemy co myślimy. Jesteśmy bardzo szczęśliwi. A ja, kończąc 1 czerwca 40 lat, czuję się spełniona i dumna ze swoich osiągnięć - tych rodzinnych i zawodowych. Jestem kochana i sama kocham.
Jest coś, co nie wypada kobiecie po czterdziestce?
- W żadnym wieku nie wypada kobiecie krzywdzić innych. I nie wypada być obojętnym na ludzką krzywdę. Ja dokładnie wiem, do czego zmierzam i po której stronie stoję. Wartości, które są dla mnie ważne, nie zmieniły się.
Aleksandra Jarosz
***
Zobacz więcej materiałów: