Małgorzata Rożniatowska: Nie jestem ponurakiem
Praca zawsze pomagała jej zapomnieć o wszelkich problemach, dlatego nie chce słyszeć o emeryturze. Mimo że w życiu Małgorzaty Rożniatowskiej (69 l.) nie brakowało trosk, pozostała optymistką.
W jakim momencie życia jest pani teraz?
To jest takie pytanie, na które aż się boję odpowiedzieć, żeby nie zapeszyć. Cieszę się w miarę dobrym zdrowiem, mam ciekawą pracę, wszystko w porządku w domu, w rodzinie. Ale nigdy nie wiadomo, co się może stać. Staram się jednak być optymistką i zawsze widzę szklankę do połowy pełną, a nie pustą. Nie jestem ponurakiem. Gdy mam cięższe dni i zaczynam narzekać, to mówię sama do siebie: "Przestań marudzić, kobieto".
Czyli nie wybiera się pani na emeryturę?
Wiek mam emerytalny, ale wydaje mi się, że gdybym siedziała i nic nie robiła, to nie czułabym się z tym komfortowo. Może zaczęłabym się starzeć, chorować... Dopóki jeszcze mam siłę, to wolę pracować niż założyć kapcie i spędzać czas w domu. Poza tym to dla mnie taki rodzaj terapii. Gdy dopadają mnie jakieś troski, smutki, problemy, które się nawarstwiają, to mam żelazną zasadę: wchodzę do teatru albo na plan serialu i zapominam o wszystkim.
Praca pomaga pani w trudnych momentach?
Aktorzy mają w sobie taką dyscyplinę, że cokolwiek by się nie działo, idą i pracują. Byłam wielokrotnie świadkiem jak ludzie po wielkiej osobistej tragedii przychodzili do teatru i grali. Sztuka na tym nie cierpiała, bo widzowie niczego się nie domyślali. Sama wystawiałam monodram z pełną świadomością, że w szpitalu umiera mój mąż.
Chyba najtrudniej poradzić sobie z odejściem kogoś bliskiego...
Pochodzę z lekarskiej rodziny i w moim przypadku jest tak, że mam na wiele spraw spojrzenie trochę medyczne. Jeśli już mamy do czynienia z długą, przewlekłą chorobą, która się posuwa, to trzeba mieć świadomość nieuchronności końca. Odejścia najbliższych są wpisane w życie. Żałobę trzeba przetrwać, najlepiej nałożyć na siebie obowiązki, które będą pchały nas do przodu. Dzięki temu rano będziemy musieli wstać, wyjść z domu, nie pogrążymy się w tym smutku. Za chwilę mam okrągłe urodziny i też zaczynam myśleć, że pewne sprawy trzeba pozamykać, żeby nie zostawić po sobie bałaganu.
Na razie nie brakuje pani i zdrowia, i energii...
To prawda, choć i ja czasem marudzę, że już nie mam siły. Jestem energiczna, to chyba zasługa mojego temperamentu. Niektóre cechy mam po rodzicach. Fizycznie jestem podobna do rodziny mamy, natomiast charakter, usposobienie na pewno mam po tacie. Jestem pogodną z natury osobą, cieszę się z tego, co posiadam. Potrafię być też konkretna, to po mamie, która była poznanianką. Miała zawsze duże poczucie obowiązku, jak powiedziała, tak musiało być zrobione. Moja starsza siostra bardzo ją przypomina.
Jak wspomina pani rodzinny dom?
Był pogodny, wesoły. Radość życia, optymizm oraz poczucie humoru wyniosłyśmy właśnie z domu. Z siostrą jesteśmy w dobrej komitywie, zawsze byłyśmy dla siebie wsparciem i tak jest do tej pory. Miałam kiedyś taki okres - nadmiar pracy, zawirowania w życiu osobistym, jednym słowem ogromny stres. Dzwonię do niej i mówię: "Ja chyba zaraz zwariuję". A ona spokojnie i stanowczo odpowiada: "Nie zwariujesz, bo w naszej rodzinie takich medycznych przypadków nie było" (śmiech).
Z córką jest pani blisko, bo nawet żyjecie pod jednym dachem.
Tak, mieszkam z córką i wnuczką, ale w tym zabieganiu też się niekiedy mijamy. Czasem, gdy wracam z teatru, to one już śpią, nie lubię tego. Często piszemy do siebie karteczki z takimi codziennymi informacjami, czy już pies zjadł, czy był na spacerze.
Wnuczka przychodzi na pani spektakle?
Nie tylko na moje. Bardzo lubi chodzić do teatru. Kiedyś córka i wnuczka nie mogły być na jednej z moich premier. W trakcie któregoś kolejnego spektaklu dostałam w przerwie bukiet do garderoby. Na wizytówce był niewyraźny charakter pisma, dopiero później domyśliłam się, że kwiaty są od mojej wnuczki. Miała wtedy około 7 lat.
Juniorka rodu ma pani charakter?
Jest pogodnym dzieckiem, ale myślę, że charakter będzie miała inny, nie mój - jest konkretna i obowiązkowa, z czego jestem bardzo dumna.
Jak lubicie spędzać czas we trzy?
Niedawno wpadłyśmy na pomysł, że nie będziemy kupować sobie prezentów na święta, odkładamy pieniądze na podróże. Krótkie wypady gdzieś za granicę, nie za daleko. W zeszłym roku święty Mikołaj przyniósł mi taki podarek: zdjęcie tarasu, dwa krzesełka, stoliczek, widok na morze, a w oddali góra. Myślę sobie, co to jest? Okazało się, że zorganizował nam wyjazd do Dubrownika. Od dzieciństwa marzyłam, żeby zobaczyć to miasto. Pojechałyśmy we trzy - ja, córka, wnuczka i to była nieprawdopodobna przygoda. Byłyśmy też kiedyś parę dni w Paryżu, a teraz może wybierzemy się do Pragi.
A o miłości jeszcze pani marzy?
Jestem zdania, że można sobie w różnym wieku układać życie i czerpać z tego radość, ale osobiście mnie to już raczej nie interesuje. Nie planuję wyjść wkrótce za mąż (śmiech). Ale najciekawsze jest to, że nie wiadomo, co nas może jeszcze zaskakującego i pozytywnego spotkać.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: