Marcin Rogacewicz stanął przed trudnym wyzwaniem. Jazda na wózku inwalidzkim go przerosła!
Wraz z żoną, architektką Moniką Bliską, od lat stanowią zgrany tandem. To właśnie od ukochanej Marcin Rogacewicz (40 l.) nauczył się, że słowa zawsze powinny iść w parze z czynami. Wspólnie wychowują trzy córki. Przyznaje, że odkąd na świecie pojawiły się dzieci, przewartościował swoje życie. Teraz najważniejsza jest dla niego rodzina. W wywiadzie dla "Dobrego Tygodnia" zdradził, jak zmienił go okres pandemii oraz wspomina chwilę, gdy pierwszy raz usiadł na wózku inwalidzkim i nie potrafił się poruszyć!
W domu jest rodzynkiem. Uznanie w oczach żony i trzech córeczek to dla niego największy komplement, a ich uśmiech jest cenniejszy od Oscara. Marcin Rogacewicz w szczerym wywiadzie o urokach i trudach codziennego życia.
Możesz powiedzieć o sobie: „Jestem farciarzem”?
Tak. Mam ogromne szczęście, gdyż zdrowie cały czas mi dopisuje i żyję z najwspanialszymi czterema kobietami na świecie. Powiem nawet więcej: jestem w czepku urodzony, skoro we własnym domu uchodzę za rodzynka (śmiech). Zdradzę, że uwielbiam ten moment, kiedy rąbię siekierą drewno do kominka, a moje dziewczyny z dumą mówią: „Tatuś, ale ty jesteś silny!” (śmiech).
A skąd niechęć do czerwonych dywanów i bankietów?
Kiedy dwadzieścia lat temu zaczynałem studia w łódzkiej filmówce, słowo „celebryta” było mi obce i do dzisiaj tak pozostało. Jestem po prostu aktorem i staram się wykonywać swój zawód najlepiej, jak potrafię. A najbardziej zależy mi na tym, aby rozpoznawały mnie własne dzieci (śmiech).
Nigdy nie wpadłeś w pułapkę samouwielbienia?
Popularność bywa miła, ale też miło uciążliwa. Tak opowiadali mi o niej koledzy, którzy są sławni (śmiech). Jeżeli natomiast mówimy o pułapce samouwielbienia, to przypomina mi się wywiad z Meryl Streep. Przytoczyła w nim piękną historię, kiedy podekscytowana pojawiła się w progu ze statuetką Oscara. Stanęła w przedpokoju i dumna powiedziała do męża: „Kochanie, spójrz!”. A on: „Kochanie, cukier się skończył”. Ja mam to szczęście, że nie wróciłem do domu z Nagrodą Akademii Filmowej, dbam tylko, by nie zabrakło w nim cukru (śmiech).
Co Ci daje siłę, motywację do działania?
Moja rodzina. Jest dla mnie nieograniczonym wsparciem, z którego mogę czerpać pełnymi garściami. Na przykład od wspaniałej żony codziennie uczę się, by myśleć, mówić i robić to samo. Żeby to było spójne. Wtedy wszystko staje się o wiele prostsze! Ale najbardziej cenię Monikę za cierpliwość, za to, że cały czas ze mną wytrzymuje (śmiech). Obydwoje kochamy żeglarstwo i fajnie byłoby kiedyś opłynąć cały świat. To wciąż jeszcze jest przed nami.
Masz swój sprawdzony przepis na udany związek, szczęśliwą rodzinę?
Pierwsze, co teraz przychodzi mi do głowy, to że kiedy przestajesz myśleć o sobie, a zaczynasz o innych, to właśnie ten moment, gdy znikają wszystkie problemy. Nie przynoszę również pracy do domu i nie zabieram domu do pracy. Wtedy, w jednym i drugim przypadku, jestem w stu procentach tam, gdzie powinienem. Uwielbiam też rozpieszczać moje dziewczyny, oczywiście według ustalonych wspólnie zasad, w ramach określonych granic. Jestem ogromnie wdzięczny żonie za to, że kiedyś podsunęła mi fantastyczną książkę: „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”.
Radzisz sobie ze stresem?
Jeżeli o niego chodzi, to przyznam, że z wiekiem coraz rzadziej mam spocone dłonie. Nauczyłem się lepiej nad nim panować. Wystarczy tylko chwycić byka za rogi. Ot, i cała tajemnica (śmiech). Z zawodowego punktu widzenia, każdego z bohaterów, których gram, zostawiam po pracy na planie filmowym. To, jeśli o psychologię chodzi, jest dla mnie najistotniejsze w tym niełatwym fachu.
Na brak zajęć nie możesz narzekać. Pojawiłeś się niedawno w serialu „Na Wspólnej” w roli niepełnosprawnego wykładowcy uczelni.
Doskonale pamiętam moment, kiedy przyjechałem na plan i usiadłem na wózku. Od razu, bez przygotowania, w pierwszej scenie musiałem przejechać przez wysoki próg. Długo później ćwiczyłem, żeby poradzić sobie z tym zadaniem. Teraz jest już lepiej. Grając postać Adama Namysłowskiego w serialu „Na Wspólnej”, wiele się nauczyłem. Przede wszystkim inaczej spojrzałem na problem niepełnosprawności. I jeszcze bardziej otwiera mi się serce, gdy spotykam dotknięte nią osoby. Są naprawdę niezwykle dzielne i szczerze je podziwiam.
Ostatnie tygodnie nie sprzyjały aktywności. W jaki sposób wykorzystałeś przymusowy urlop?
Przy trójce dzieci nie istnieje pojęcie: „brak aktywności” (śmiech). Jestem pewien, że miliony ludzi, którzy są w podobnej sytuacji, zgodzą się ze mną, biorąc pod uwagę zwłaszcza trudne obecne czasy. Radzę sobie jednak bardzo dobrze. Uważam, że ostatnie miesiące były niezłym „papierkiem lakmusowym” dla nas wszystkich. To okres, w którym każdy mógł dokładnie sprawdzić, co jest dla niego istotne.
Jakie wnioski wyciągnąłeś z minionych miesięcy?
Dla mnie to także był moment, kiedy mogłem spojrzeć mocno w głąb siebie. Okazał się również bardzo dobry dla naszego systemu rodzinnego. Nigdy wcześniej dziewczynki nie miały mamy i taty przez trzy miesiące w domu non stop. Z tym doświadczeniem, mam nadzieję, mocniejsze i silniejsze pójdą w świat. Chociaż nie wiem, kiedy nasze życie wróci do normy. Jestem po profilu matematyczno-fizycznym i daleko mi do wróżki.
Ciechanów, miejsce, gdzie się wychowałeś, miało wpływ na Twoje życie?
Oczywiście! Oprócz silnego charakteru mam mnóstwo fantastycznych wspomnień. Z kolegami ustalaliśmy zasady naszego ówczesnego królestwa pod ciechanowskim trzepakiem na Osiedlu Aleksandrówka, kradliśmy u gospodarza z naprzeciwka truskawki z pola i uciekaliśmy przed jego psem, który nas gonił (śmiech). Chodziliśmy też po drzewach przez długie godziny. Graliśmy w piłkę do upadłego, a potem jechaliśmy przez łąki na rowerach wykąpać się w jeziorze. Nie było telefonów, czuliśmy się w stu procentach wolni i uważaliśmy, że świat należy do nas...
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: